Jakie mamy wspomnienia po ojcu? Jak wygląda nasz emocjonalny spadek po nim? Niezależnie od tego, czy jeszcze żyje, czy też już nie…
Kiedy myślę o moim ojcu, przypomina mi się jedno zdarzenie z dzieciństwa. Była wolna sobota i wybrałem się na sanki na stok łagodnej górki koło cmentarza, jakieś pół kilometra od domu. Wcześniej umówiliśmy się z rodzicami, że kiedy będzie zbliżać się pora obiadu, tata przyjdzie po mnie. Jako kilkuletni malec nie miałem bowiem jeszcze zegarka i trudno było mi zorientować się w czasie.
Tak też się stało. Po południu z daleka dostrzegłem brązowy, zimowy płaszcz taty. Później z dumą siedziałem na sankach, które ciągnął w kierunku domu.
Można by powiedzieć: banalne. Nie ma w tym wspomnieniu, żadnych gwałtownych zwrotów akcji ani jakichś wielkich bohaterskich czynów a la Bond, James Bond. Tata nie wyzwala mnie z rąk przestępców, jak robi to Liam Neesson grający ojca w filmie „Uprowadzona”. Nie szuka mnie po niebezpiecznej pustyni, jak ojciec Stasia Tarkowskiego. Do mojego wspomnienia na pierwszy rzut oka bardziej pasuje komentarz Maklakiewicza z jego opowieści o polskim kinie: „Nuda, nic się nie dzieje”…
W moim sercu jednak do dziś gości żywe uczucie, które wtedy mi towarzyszyło. Poczułem się ważny! Wart tego, żeby tata przerwał swój wypoczynek i poszedł po mnie na górkę. Był to dla mnie dowód, że jestem dla niego cenny na tyle, aby się dla mnie trudził.
Nie trzeba było mi tego mówić. Zresztą tata nie był skłonny do takich czułych wyznań. Bliższe było mu okazać to swoim zaangażowaniem, dostępnością, wrażliwością na moje potrzeby. Jak wtedy, kiedy z bratem robili mi z tektury hełm kosmonauty na zbiórkę Zuchów albo konewkę z puszki po piwie. Z perspektywy czasu widzę, że było to swoiste ojcowskie bohaterstwo, którego emocjonalny spadek noszę w sobie do dzisiaj.
Ojciec nieobecny
Nie wszyscy mężczyźni mają jednak w pamięci podobne wspomnienia. Ich brak sprawia, że bywają niepewni siebie. Trudno im odnaleźć się w życiu. Brakuje im wzorców, na których mogliby oprzeć swoją męską tożsamość…
„Mój tata nigdy się mną nie interesował – słyszę nieraz skargę. – Tata właściwie nie wiedział, w której jestem klasie… Nigdy nie słyszałem z jego ust ciepłego słowa…” To tylko kilka gorzkich wypowiedzi, które wskazują na ojca nieobecnego, niedostępnego emocjonalnie, niezaangażowanego.
Nic dziwnego, że synowi po takiej relacji będzie trudno poczuć się dla kogoś ważnym. Skąd więc w przyszłości będzie mógł zaczerpnąć takie poczucie? Czy spotka na swojej drodze innego mężczyznę (nauczyciela, trenera, profesora, psychoterapeutę), który będzie potrafił uzupełnić to, czego brakło w relacji z własnym ojcem?
Co gorsza niejednokrotnie podświadomie będzie miał przekonanie, że w jakiś sposób zasłużył sobie na takie traktowanie. „Gdybym był inny, tata by mnie pewnie bardziej kochał” – może pomyśleć sobie taki chłopiec i ta toksyczna myśl, jeszcze bardziej pogrąży go w kompleksach i odrzucaniu siebie samego, w toksycznym wstydzie. Dziecko rzadko ma bowiem zdrowy ogląd sytuacji. Skąd ma wiedzieć, że z założenia przysługuje mu prawo do ojcowskiej miłości i akceptacji. A jeśli tego nie dostaje, jest to raczej problem ojca a nie wina syna. Bo to on zostawia mu taki emocjonalny spadek.
Ojciec brutalny
Innym razem słyszę inne wyznania: „Nie mogłem patrzeć na to, jak ojciec bije matkę. Kiedy byłem już większy, nieraz stawałem w jej obronie”. „Kiedy tata przychodził pijany, trzeba było się chować, bo wtedy zwykle chciał brać się za wychowywanie…” Takie wspomnienia obrazują drugą skrajność: brutalnego, przemocowego ojca, który na słabszych członkach rodziny próbuje wyładowywać swoje frustracje. Synowie takich ojców od dziecka muszą dźwigać emocje, które ich przeciążają. Nieraz, aby ukoić ból, sami będą zmierzać do zachowań ryzykownych. Nieraz znienawidzony u ojca alkohol i dla syna stanie się lekarstwem na frustrację, którą trudno w sobie pomieścić…
Ojciec rywalizujący
Jest jeszcze inny typ ojców i ich emocjonalny spadek. Ich synowie zamiast uzyskać od nich wsparcie i potwierdzenie własnej wartości, spotykają rywala. Niektórzy ojcowie mają nieustanną potrzebę udowadniania synom, że są od nich lepsi, mądrzejsi, bardziej sprawni.
„Zostaw, ja to zrobię za ciebie!” – słyszą nieraz tacy synowie. Na pierwszy rzut oka można by nawet taki komunikat uznać za wyraz wsparcia. Zaraz za nim jednak pojawia się inny: „Nie dasz rady…”.
Jak po czymś takim syn ma mieć odwagę do eksperymentowania? Gdzie ma zgubić poczucie winy, że znowu coś zepsuje? A przecież jakikolwiek rozwój musi przynosić pewne straty i porażki! Nie ma przecież rzeźbiarza, który w drodze do doskonałości nie zepsułby materiału! A cóż dopiero, kiedy młody człowiek bierze się za bary z życiem. Bez życiowych porażek nie ma życiowych sukcesów! A prawdziwego mężczyznę poznać po tym, że potrafi przeżywać także porażki.
Tęsknota za dojrzałością
Pięknie pisał o tym Zbigniew Herbert w swoim wierszu „Dlaczego klasycy”, który stanowi rodzaj notatek poety po lekturze „Wojny Peloponeskiej”.
Strategowi Tukidydesowi, który spóźnił się z odsieczą i za to został wygnany, poeta przeciwstawia dzisiejszych generałów. Ci „skomlą na kolanach przed potomnością / zachwalają swoje bohaterstwo / i niewinność / oskarżają podwładnych / zawistnych kolegów / nieprzyjazne wiatry”…
Poeta zauważa z zachwytem, że Tukidydes się nie skarży, „mówi tylko / że miał siedem okrętów / była zima / i płynął szybko…”
Dla mnie wiersz ten jest nie tylko tęsknotą za klasykami, ale i za męską dojrzałością. A ta może być zbudowana jedynie na dojrzałym ojcostwie, biologicznym lub duchowym. Tylko ono potrafi sprostać nieprzyjaznym wiatrom i tego samego umie nauczyć syna.