Plotka, oszczerstwo, obmowa. Gdzie leży ich źródło? Jakie wywołują skutki? Jak sobie z nimi radzić?
Z o. Mieczysławem Kożuchem, jezuitą, psychologiem, rekolekcjonistą i kierownikiem duchowym rozmawia Cezary Sękalski.
Na ogół ósme przykazanie Dekalogu: „Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu” kojarzy się nam z salą sądową i z krzywoprzysięstwem. W życiu codziennym nieczęsto jednak się zdarza, abyśmy byli powoływani przez sąd na świadków przeciw komuś. Czy wobec tego przykazanie to dotyczy tylko takich wyjątkowych przypadków?
(fot. cs)
Faktycznie przykazanie to kojarzy się z wymiarem sprawiedliwości. Niemniej dla mnie jest ono ważne w życiu zwyczajnym, codziennym. Jest bowiem związane z jednością i komunikacją między ludźmi, z czynną miłością. Słowo bowiem może albo zabijać, albo ożywiać.
Wobec tego chyba najbardziej czytelnym wykroczeniem przeciwko temu przykazaniu jest kłamstwo i oszczerstwo. A zatem sprzeczne z prawdą stwierdzenie szkodzące reputacji bliźniego…
Kłamstwo i oszczerstwo zawsze są formami samoobrony. Człowiek ma tendencję do ulegania pysze. Chce bronić siebie nawet za cenę zdradzania prawdy. Chce być kimś. I nawet, jeśli obiektywnie pewnych pozytywnych cech nie ma, chętnie je sobie dodaje. Poniża przy tym innych, deformuje ich obraz poprzez mówienie o nich rzeczy nieprawdziwych.
Przyczynę takich zachowań upatruje zatem Ojciec w chorej rywalizacji?
Wspólną płaszczyzną takich zachowań jest zwykle zazdrość. Ona nakręca człowieka rodząc w nim napięcia i dążenie do tego, aby za wszelką cenę okazał się lepszym od drugiego.
Oczywiście zarówno kłamstwo, jak i oszczerstwo, może mieć różne aspekty. Tak naprawdę chodzi w nich jednak o to, aby „moje było na górze”, bo ja się wtedy czuję lepiej. I dążę do tego nawet za cenę kłamstwa, oszczerstwa czy plotek. One są wymierzone w kogoś, kogo postrzegam jako mojego rywala.
A czego taka zazdrość może dotyczyć?
W pewnym sensie człowiek może być zazdrosny o wszystko. Zaczynając od wyglądu, ubioru, aż do cech intelektualnych, społecznych, a kończąc na sprawach duchowych.
W tej logice człowiek zawsze chce być pierwszy, najważniejszy. A gdy jest postrzegany poniżej swoich aspiracji, wtedy źle się z tym czuje. I dlatego jak lwica broni swojej pozycji posługując się nieprawdą.
Można być zazdrosnym nawet o sprawy duchowe?
Takie przypadki można spotkać np. w środowiskach księżowskich, zakonnych, ale także wśród świeckich z ruchów katolickich.
Niektórzy ludzie idą wcześniej do kościoła, żeby inni widzieli, jacy to oni są pobożni. Albo zawsze noszą w ręce Pismo Święte, żeby było widać, że żyją słowem Bożym…
Czasem jednak mówi się, że powinniśmy rywalizować w dobrych zawodach o palmę świętości…
Niestety, nie o taką rywalizację tu chodzi. Tam gdzie człowiekiem kieruje zazdrość, zawsze jest on jakoś nieprawdziwy. Wtedy nawet Biblia jest tylko dekoracją. A wcześniejsze chodzenie do kościoła jest tylko pozą. I ten fałsz prędzej czy później wyjdzie na jaw.
Czyli autentyczność jest kryterium rozeznania pobożności?
Każdy z nas miewa pokusę, aby być dobrze widziany, ale nie można jej ulegać za wszelką cenę. Źle się dzieje, jeśli pragnienie bycia zauważonym stanowi pierwszy motyw różnych naszych poczynań.
Od strony psychologicznej dotykamy tutaj kompleksu niższości, który zwykle kryje się za takimi zachowaniami.
W Kościele zazdrość może dotyczyć też cudzych sukcesów duszpasterskich?
Mamy teraz Rok Kapłański, którego patronem jest św. Jan Maria Vienney, proboszcz z Ars.
Ten niezwykły kapłan dużo pisał o zazdrości kapłańskiej, bo bardzo cierpiał z tego powodu. Inni proboszczowie, jego koledzy w kapłaństwie, byli bardzo zazdrośni. Stąd często dewaluowali jego posługę. Ośmieszali ją z tej racji, że sami byli mniej znaczący i mniej ludzi do nich przybywało. Zazdrość kapłańska, invidia sacerdotalis jest straszną cechą. Również święty Ojciec Pio doświadczał jej bolesnych skutków.
W przypadku kłamstwa i oszczerstwa w sposób ewidentny mijamy się z prawdą. Istnieją jednak − wydawałoby się − bardziej subtelne grzechy języka. Obmowa jest wyjawianiem bez potrzeby wad bliźniego osobom postronnym. Dlaczego takie zachowania są uznawane za grzech? Przecież takie wypowiedzi w warstwie treściowej nie muszą być z gruntu fałszywe. Mogą nawet zawierać jakiś element prawdy?
W trakcie prowadzonych przeze mnie rekolekcji w Centrum Formacji Duchowej Księży Salwatorianów w Krakowie jeden z księży powiedział mi, że stara się być wierny w swoim życiu zasadzie, żeby o pewnych sprawach mówić tylko do tych osób, które są w nią bezpośrednio zaangażowane. Odstępstwo od tej zasady jest dopuszczalne tylko w wyjątkowym przypadku. Kiedy szuka się lepszego rozeznania danej sytuacji. Jeżeli mówi się coś poza plecami osób, których sprawa dotyczy, w innym celu niż żeby im pomóc, takie postępowanie jest grzeszne.
Mówił mi to ksiądz około czterdziestki i bardzo uderzyły mnie jego słowa. Od razu sam zacząłem robić sobie rachunek sumienia, czy zdarza mi się mówić o innych w innym celu niż pomoc im…
Rzeczywiście, jeśli czyjeś zachowanie nas razi, możemy o tym porozmawiać z osobą zainteresowaną. Wtedy taka rozmowa może takiej osobie pomóc lepiej zobaczyć siebie i swoje zachowanie. Obmowa pojawia się jednak wtedy, kiedy nie potrafimy w sposób dojrzały, twarzą w twarz porozmawiać o tym, co nas boli. Tylko szukamy publiczności, wobec której bez przeszkód możemy dać upust swoim negatywnym emocjom.
Obmowa jest nie tylko grzeszna, ale i bezcelowa.
Usiłuje się przez nią zredukować napięcie emocjonalne bez dotykania jego źródła. A przecież źródłem napięcia jest czucie się gorszym wobec kogoś. Stąd rodzi się zazdrość, która napędza mój słowotok.
Czyli jest to próba niedojrzałego rozładowywania napięcia? Skąd zatem poczucie chwilowej ulgi i przyjemności, która towarzyszy obmowie?
Jest to przyjemność połączona z pewną formą sadyzmu, którym jest poniżanie innych. W tym tkwi cały jad obmowy, że ona niczego nie załatwia. Nie redukuje napięcia, w jakim żyję, a zarazem dzieli ludzi i poniża ich. Nawet, jeśli mówię o jakichś prawdziwych wydarzeniach.
Do faktów zwykle bowiem dodaje się coś od siebie, jakiś rodzaj emocji. One w założeniu mają zmniejszać moje napięcie, a w rezultacie sprawiają, że moja interpretacja wydarzeń okazuje się tendencyjna.
Nieskuteczność obmowy w redukowaniu napięcia ujawnia się m.in. w tym, że jednokrotna obmowa wcale danej osobie nie wystarcza. Można codziennie szukać kolejnego pretekstu, żeby w dogodnej chwili sobie ulżyć. I w ten sposób zarażamy innych negatywnym stosunkiem do jakiejś osoby.
Fałsz nakręca fałsz.
Święty Alfons Liguorii zadał kiedyś pokutę kobiecie, która plotkowała. Idąc do kościoła miała rozsypywać pióra z poduszki, a w drodze powrotnej je zebrać… Okazywało się, że to jest niemożliwe.
Słowa, które wyszły z naszych ust, zaczynają żyć własnym życiem. Obmowa nakręca coraz bardziej zło. Jest grzechem z jednej strony dlatego, że wychodzi ze złego źródła, którym jest najczęściej niedowartościowanie i subiektywne poczucie zagrożenia mojej osoby. A z drugiej dlatego, że nakręca spiralę zła. Pączkuje w zachowaniach innych i powraca rykoszetem.
Jakie skutki społeczne daje obmowa? Jeśli np. w miejscu pracy albo we wspólnocie trzy osoby obmawiają jedną.
Przede wszystkim wzrasta napięcie w grupie, które ktoś chce zmniejszyć obmawiając jakąś osobę.
To paradoks. Napięcie to zaczyna obejmować innych i u nich zaczyna rodzić się agresja w stosunku do osoby obmawianej. Najczęściej ukryta, niewypowiedziana, bo w zasadzie nie wiadomo, o co chodzi. Bo przecież, ci, którzy słuchają obmowy, nie są bezpośrednio zaangażowani w daną sprawę.
Nierzadko jednak zaczynają w tym kluczu interpretować już wszystkie inne zachowania osoby obmawianej. Następuje izolacja tej osoby w grupie.
Nie ma już wobec niej otwartości, a pozostaje nieufność. Do tego stopnia, że nawet jej najprostszym zachowaniom zaczyna przypisywać się jakieś niecne intencje. Mają one uzupełnić tendencyjny obraz wynikający z obmowy.
Potem będzie można znowu spotkać się we wtajemniczonym gronie i dodawać do tego obrazu kolejne wyimaginowane elementy. Rodzi to coraz większe napięcie w grupie i utrwala brak komunikacji.
Ostateczną konsekwencję takich zachowań jest tzw. syndrom kozła ofiarnego. Nikt już nie jest w stanie w sposób normalny rozmawiać z osobą obmawianą. Wszyscy bowiem przecież już „wiedzą”, kim ona jest…
W ten sposób obmowa może doprowadzić do zniszczenia człowieka w miejscu pracy. I mamy niestety w życiu takie przykłady. Przez plotki, obmowy, kłamstwa, które nieraz trudno jest zdążyć wyłapać i nazwać, ludzie doświadczają wielu cierpień.
Czy to znaczy, że winę moralną za ten grzech zaciąga nie tylko osoba, która rzuca oszczerstwa, ale i osoby które ich słuchają i im wtórują?
Dokładnie tak! Trzeba robić wszystko, aby plotka, obmowa i oszczerstwo zostały zatrzymane!
Nie każdy jednak potrafi przeciwstawić się w grupie poprzez jasne powiedzenie: „Ale co my teraz robimy?! Po co nam taka mowa-trawa!” Ale – choć jest to trudne – na pewno da się zatrzymać dla siebie to, co się słyszało. Po prostu nie przekazywać dalej.
Jest to wielka sztuka i hart ducha, nie przekazać tego, co się słyszało. Szczególnie, gdy nie lubi się osoby, którą inni obmawiają.
Plotka może być zatrzymana? Jak zatem tego dokonać?
Trzeba się w tym ćwiczyć.
Plotka, obmowa rodzi się z niechęci do jakiejś osoby. Można w ułamku sekundy zdać sobie sprawę z tego, że ja nie tylko kogoś nie lubię, ale że zaczynam żywić się tą niechęcią, nakręcać.
Wtedy nie myśli się krytycznie, nie żyje się miłosierdziem, chęcią pomocy człowiekowi, ale duchem zawiści. Zawiść zaś w człowieku rodzi diabelską siłę. Świadomość wchodzenia w tę logikę jest jak kontrolka w samochodzie. Ostrzega – zatrzymaj się! Zaczynasz niszczyć siebie i drugiego!
Czy można jakoś bronić się przed obmową? Przecież, kiedy sprawa się przypadkiem wyda, trudno potem chodzić do wszystkich współpracowników i tłumaczyć im, że nie jest się wielbłądem…
Przede wszystkim ważne jest, żebyśmy w naszym życiu nie czuli się zaszczuci przez to, co o sobie słyszymy. Trzeba mieć poczucie własnej godności i dystans do tego, co o nas mówią inni. Nie wolno chłonąć jak gąbka tych wiadomości, które o nas przychodzą z zewnątrz, ale powinniśmy umieć je rozeznawać i weryfikować.
Pielęgnowanie takiej zdrowej pewności siebie jest podstawowe. Wtedy inaczej człowiek przyjmuje bowiem różne rzucane na niego kalumnie jako poniżenie. Pewne rewelacje na mój temat, które są rzucane w trakcie obmowy, powinny raczej wzbudzać moją litość wobec osób, które tym się ekscytują, niż powodować chwianie się mojego obrazu we własnych oczach.
A czy może jakoś bronić się przed tendencją do obmowy osoba, która obmawia, albo chętnie w takich „seansach” uczestniczy, chociażby biernie?
W takich sytuacjach trzeba przyjąć regułę, że będzie się unikać mszczenia się na innych, poniżania ich.
Ludzie, którzy zakładają maski zła, zwykle nie są najpierw źli, ale bardzo słabi. Świadomość – własnej i innych – słabości, jeśli jest dobrze pogłębiona, rodzi wielkie miłosierdzie.
Dla wierzących takie sytuacje są bardzo dobrą okazją do rachunku sumienia. Na ogół bowiem nie za bardzo jesteśmy wrażliwi na tego typu grzechy, które bezpośrednio dotykają i niszczą relacje z bliźnimi, dotykają czynnej miłości.
Czyli jeśli odnajduję w sobie tendencję do obmawiania kogoś, powinienem podczas rachunku sumienia zastanowić się, dlaczego to robię? I w czym mój obraz drugiej osoby narusza moje poczucie własnej wartości?
Mówiąc językiem psychologicznym zwykle w takich sytuacjach pojawia się reakcja lustra.
Jeżeli ja kogoś nie lubię, to zazwyczaj przeglądam się w nim i nie akceptując własnych cech atakuję drugiego. Następuje zatem projekcja. Pozornie nie akceptuję drugiego, a tak naprawdę chodzi o mój brak akceptacji siebie samego. To ja czuję się źle z sobą, z pewnymi swoimi cechami. I kiedy widzę je u kogoś innego, atakuję go z racji mojej nie akceptacji siebie.
Wydaje się zatem, że źródłem grzechów języka jest lekkomyślny osąd, czyli wyrobienie sobie negatywnego zdania o kimś na podstawie niedostatecznych przesłanek. Jak bronić się przed tego rodzaju grzechem?
Na szczęście samo życie często koryguje nasze pochopne osądy.
Jeśli jesteśmy uczciwi, potrafimy szybko zorientować się, że pochopnie oceniliśmy czyjeś intencje. Tego typu doświadczenia, choć przykre są bardzo twórcze, bo mogą być początkiem głębszej refleksji.
Ludzkie postępowanie nie jest bowiem przewidywalne jak mechanizm szwajcarskiego zegarka. Nie zawsze jest tak, jak mnie się wydaje.
Wyciąganie wniosków z tego rodzaju pomyłek, jest najlepszym sposobem na korygowanie własnych osądów. Oczywiście to się łączy z moim charakterem, temperamentem. Np. ktoś, kto się lubi popisywać, bardzo szybko zaszufladkuje drugiego, żeby poczuć się pierwszy czy najmądrzejszy w grupie.
Czyli jeśli mamy oczy otwarte, zawsze jest czas na to, aby uznać własną pomyłkę? Bywa bowiem, że kierujemy się pierwszym wrażeniem, ale kiedy próbujemy rozmawiać z danym człowiekiem, nieraz rozwiewamy swoje wątpliwości…
Na szczęście, jeśli nie mamy zafałszowanego sumienia, ono mówi nam wyraźnie, że zagalopowaliśmy się. Zwłaszcza, jeśli charakteryzuje nas styl zbytniego upraszczania rzeczywistości, życia i postępowania drugiego człowieka.
W takiej sytuacji słyszy się czasem słowa: „Przepraszam, wyciągnąłem mylne wnioski co do waszego funkcjonowania. Kiedy bliżej się jednak sprawie przyjrzałem, zobaczyłem, że rzeczywistość jest inna…”
To byłaby ogromna szlachetność. Człowiek wtedy odkrywa prawdę. Dzięki temu może umacniać jedność między ludźmi a nie ich dzielić.
Dochodzimy do kolejnego grzechu języka, którym jest plotka. Definiuje się je jako rozsiewanie kłamliwych albo niesprawdzonych informacji, które powodują utratę czyjegoś dobrego wizerunku.
Tu mamy do czynienia chyba najczęściej z próbą dowartościowywania się. Człowiek lubi popisywać się przed innymi tym, że coś wie, czegoś dokonał. Nawet, jeśli jego informacje są niesprawdzone albo kłamliwe.
Tu też nieraz odzywa się też chęć podkreślania własnej moralnej wyższości nad zachowaniami innych, o których plotkujemy…
Zło psychiczne łączy się tu ze złem moralnym i de facto rozbija człowieka i społeczność, w której żyje. Taki ciągły popis powoduje, że zaczynam wchodzić w coraz większe kłamstwo. Plotka rodzi plotkę. I nawet, kiedy czasem tę tendencję sobie uświadamiam, to ta potrzeba popisu bierze górę.
Socjologowie piszą, że plotka zwykle posiada kilka funkcji społecznych. Mówi się o chęci osiągnięcia wpływu na grupę, podniesienia swojego statusu społecznego, umacniania chorej więzi, a także odczuwanie przyjemności. Czy wszystkie te funkcje z punktu widzenia nauczania Kościoła są złe?
W grupie rządzi się, jest się kimś zwykle poprzez przekazywanie informacji. Czym innym jest jednak być człowiekiem zorientowanym, posiadającym dużo wiadomości, będącym „na fali”, a czym innym jest być plotkarzem.
Nigdy nie zdobędzie się wysokiej pozycji społecznej plotkując czy wyrażając pochopne sądy o kimś. Jeśli socjologowie mówią, że plotka posiada swoje funkcje, to krytycznie mówią o przyjemności, którą daje plotka, a nie o realnej pozycji uzyskiwanej dzięki niej.
Człowiek dobrze poinformowany jest w grupie cenny, ale tylko wtedy, gdy jego informacja jest obiektywna. Jeżeli człowiek wchodzi w logikę plotki, zawsze coś od siebie dodaje, deformuje prawdę. Oczywiście zawsze pod płaszczykiem pewnej ideologii. Inaczej szybko by się zawstydził, że kłamie. A tak może powiedzieć, że robi to dla wyższej konieczności. Ideologia jest zatem ziemią, z której wyrasta plotka.
To o czym Ojciec mówi, potwierdza również nasze życie polityczne. Plotka jest w nim wszechobecna. Częste niepotwierdzone oskarżenia bardzo szybko dewaluują polityka, który sięga po taką „broń”….
Plotka zwykle ma krótki żywot. Ludzie, którzy jej ulegają, szybko poczują niesmak w stosunku do osoby, która ją rozsiewa. Na tym koniu daleko się nie zajedzie.
Dziś jednak plotka okazuje się też bardzo cennym towarem. Powstają plotkarskie portale. Poziom sprzedaży brukowców jest ciągle wysoki. Jaki stosunek powinien mieć do takich zjawisk chrześcijanin?
Potrzebny jest przede wszystkim krytycyzm i duży szacunek do siebie.
Współczesna cywilizacja wręcz uczy nas sprzedawać się. Choćby powszechnie stosowane Curriculum vitae, w pewnym sensie jest techniką sprzedawania się. Czasem nie jest to prawda o tym, co potrafię, ale nieprawdziwa autoprezentacja.
Ludzie wierzący powinni walczyć z taką modą. Oczywiście, gdy się idzie w jakieś ważne miejsce, trzeba umieć się odpowiednio ubrać, ale jeśli ubranie staje się pierwszym elementem, człowiek sam siebie dewaluuje.
Ale przecież pisanie CV nie jest chyba niczym złym. Trzeba umieć zaprezentować pracodawcy swoje umiejętności.
CV trzeba pisać w taki sposób, żeby najlepiej się sprzedać, więc już tu jest maleńki elemencik pewnego fałszu. Jeśli brakuje zdrowego krytycyzmu, można nawet otrzeć się o kłamstwo. Można chwalić się umiejętnościami, których się nie posiada. Albo przekonywać, że wykonywało się poważne zadania w jakiejś firmie, których się nie realizowało.
Brukowce często dają ludziom pozorne poczucie własnej wyższości moralnej. Plotka jest do tego narzędziem. Bardzo często redaktorzy „oburzają się” na różne ekscesy celebrytów… Chętnie nadmiernie interesujemy się cudzym życiem, jeśli nasze jest ubogie…
To bardzo ciekawe stwierdzenie. Ludzie, którzy się nudzą, szukają sensacji i chętnie je rozgłaszają. Dzięki temu czują się bardziej znaczący. Prędzej czy później jednak takiemu człowiekowi zdrętwieją zęby, bo gryzie fałsz.
Pokusą dla pewnych osób mogą być również fora internetowe. Nieraz anonimowo, w sposób wręcz brutalny, oceniamy innych.
Mamy dziś do czynienia z wielką dewaluacją słowa. Honor połączony z wypowiadaniem siebie jest dziś niestety rzadkością. Powszechnie nie dostrzega się zgubnych konsekwencji, które może wywoływać złe słowo. Słowo albo zabija, albo daje życie. Chrystus sam stał się Słowem. Dzięki Niemu mamy życie i powinniśmy otwierać się na kierunek, który On nam wskazuje.
Rzeczywiście, sam Jezus powiedział: „Nie przyszedłem, aby świat potępić, ale żeby go zbawić…” A przecież On jeden miałby szczególne prawo do potępienia…
Dlatego słowo albo daje życie, albo lepiej go nie wypowiadać.
Jednak słabi jesteśmy i często zarażamy, niszczymy innych naszym złym słowem.
Zwykle cieszy nas słowo ludzi dojrzałych, bo oni w sposób autentyczny poprzez swoje wypowiedzi potrafią przekazywać życie. Dotykamy tu prawdziwego autorytetu, jaki daje dobre słowo. Łacińskie słowo augeo, od którego pochodzi słowo autorytet, oznacza: wzrastać, powiększać, tworzyć. Słowo auctor, od którego pochodzi polskie słowo aktor, to w zamierzeniu człowiek, który poprzez swoje słowo autentycznie tworzy, poszerza spojrzenie. Ostatecznie daje życie. Przez jego słowo czujemy się ubogaceni.
“Głos Ojca Pio”, 61/2010.