Cezary Sękalski
Mężczyzna, kim jest? Jak odróżnić go od chłopca? Czy istnieje jakaś męska inicjacja?
Na szczycie góry dwóch mężczyzn siłuje się na rękę. – Może się spróbujemy? – pyta zwycięzca przewodnika w góralskim kapeluszu, który stoi obok. Mężczyzna kręci przecząco głową. Nie ma czasu na taką chłopięcą rywalizację. – Czas wracać! – dodaje przy tym, bo bacznie obserwuje zmiany pogodowe. Jest przecież odpowiedzialny za grupę, którą prowadzi.
(fot. cs)
Kiedy potem ten sam turysta w deszczu przez nieuwagę osuwa się w przepaść, przewodnik reaguje błyskawicznie. Bez wahania w ostatniej chwili chwyta jego dłoń. Dopiero teraz, kiedy jest rzeczywista potrzeba i nie jest to związane z szukaniem potwierdzenia siebie ani z czczymi przechwałkami, mężczyzna pokazuje swoją siłę i tym zjednuje sobie szacunek reszty.
Ten prosty scenariusz reklamy piwa odwołuje się do odwiecznej tęsknoty za prawdziwą męskością. Nie taką w stylu macho. Lecz dojrzałą, która jest powściągliwa, rozważna i opiekuńcza. Bez pustych przechwałek, chłopięcej potrzeby rywalizacji lub gadżetów, które mają podkreślić, że mężczyzna jest coś wart.
Gdzie szukać dojrzałej męskości w świecie, w którym coraz więcej jest chłopców a coraz mniej mężczyzn? Z perspektywy gabinetu psychoterapeutycznego widać, jak wielu i to nie tylko młodych ludzi nosi w sobie tego typu deficyty. U ich źródeł niejednokrotnie leży problem relacji z własnym ojcem, który nie potrafił wyposażyć syna w zdrową pewność siebie.
Samuraje i maturzyści
Antropolodzy zauważają, że w wielu kulturach obecne były różnorakie ryty inicjacyjne, w których mężczyzna mógł poczuć, że staje się mężczyzną. Miały one za zadanie stanowić dla młodzieńców pomoc w przejściu od dziecięctwa do dorosłości.
Wśród Indian były to próby, które wymagały wykazania się odwagą, zręcznością i odpornością na ból. Ich pozytywne przejście niejednokrotnie wiązało się z odniesienie zwycięstwa nad własną słabością oraz odkryciem własnej męskiej tożsamości. Nieraz było to uwieńczone zdobyciem nowego imienia.
W kulturze europejskiej w średniowieczu mieliśmy z kolei pasowanie na rycerza.
Wiązało się to z jednej strony z potwierdzeniem pewnych sprawności fizycznych (jazda konna, fechtunek). Z drugiej zaś gotowości do podjęcia służby na dworze konkretnego króla albo możnowładcy. Podobny charakter miało przygotowanie samuraja w dalekiej Japonii. Obok sprawności fizycznej domagało się to podjęcia etosu lojalności i posłuszeństwa swemu panu.
Któż z nas z pasją nie oglądał filmów, w których objawiała się niezwykła męska siła w służbie innym? By wspomnieć choćby „Siedmiu samurajów” Akiry Kurosawy albo amerykańską, westernową jego wersję: „Siedmiu wspaniałych”…
Kiedy z tymi, jakże bogatymi tradycjami, zestawimy naszą współczesną kulturę, okaże się ona bardzo uboga. Bo gdzie możemy dzisiaj znaleźć elementy męskiej inicjacji? W sakramencie bierzmowania, egzaminie dojrzałości, przysiędze wojskowej, dyplomie uniwersyteckim czy zdanym egzaminie na prawo jazdy?
W poszukiwaniu mistrza
Owszem wszystkie te wydarzenia wymagają jakiegoś przegotowania. Niekiedy zmagania się ze sobą i własną słabością. Ale czy ktoś z nas na serio wiązałby je z jakimś rozwojowym czy duchowym skokiem w zupełnie nową rzeczywistość?
A może każde z tych wydarzeń mogłoby stanowić pewien rodzaj inicjacji? Gdyby ci, którzy nas do tego przygotowują albo nam towarzyszą, byli mistrzami w swojej dziedzinie i sami przeszliby tego typu przemianę.
Tu przypomina mi się jeszcze jeden film, tym razem polski: „Dyrygent” Andrzeja Wajdy. Jest to historia swoistej rywalizacji między młodym szefem prowincjonalnej orkiestry symfonicznej a starszym, światowej sławy dyrygentem. Pierwszy mężczyzna jest niepewny siebie i ciągle krzyczy na swoich muzyków. Drugi, starszy wiekiem zachowuje spokój, bo wie, na ile stać jego i orkiestrę. Wiedza ta pozwala mu wydobyć z muzyków to, co najcenniejsze. Bez zbędnych nerwowych połajanek.
Dziś chyba jeszcze najbardziej inicjacyjny charakter może mieć przyjęcie sakramentu kapłaństwa albo małżeństwa. Pod warunkiem, że przygotowania do nich będą zawierały potrzebne ku temu akcenty.
Nie dziwi więc, że i we współczesnym Kościele rodzą się różne nowe inicjatywy, które dążą do tego, aby odnaleźć typowo męską formację chrześcijańską. Wspomnieć można by tu choćby „Mężczyzn św. Józefa” czy też „Przymierze wojowników”.
Fundamenty męskości
Kluczowe jednak pozostaje to, jak ojcowie potrafili towarzyszyć swoim synom w pokonywaniu przez nich różnych życiowych trudności. Czy pierwszym komentarzem ojca, który obserwuje zmaganie swojego syna, będzie komunikat: – Dasz radę! Wierzę w ciebie! Spróbuj! Czy też: – O widzisz?! Znowu ci się nie udało! Jak zwykle okazało się, że jesteś do niczego!
Istnieją też tacy ojcowie, którzy przyjmują łagodniejszą, pośrednią formę komentarza. Ci swoich synów po wykonaniu zadania częstują niewinnie z pozoru wyglądającą uwagą: – Ja bym to zrobił lepiej… Nie zdają sobie przy tym sprawy z tego, że mężczyzna, który porównuje swoje umiejętności z możliwościami kilku czy kilkunastoletniego chłopca jest jawnie niesprawiedliwy.
Tylko w pierwszym przypadku dziecko będzie czuło się uskrzydlone, zapraszane do hartowania się w podejmowaniu różnych wyzwań. W drugim i trzecim będzie uczone niepewności wobec samego siebie. Może to skutkować wycofywaniem się i unikaniem trudności. Łatwo bowiem im będzie pomyśleć: „Przecież i tak mi się nie uda, więc po co próbować…” W innym przypadku mogą oddawać pola innym. „Po co mam coś robić, skoro inni zrobią to na pewno lepiej ode mnie…” W działaniu może blokować ich taka myśl.
Oczywiście tak zarysowane (często niemal automatyczne) zachowania ojców nie wynikają tylko ze złej woli. Często są wynikiem systemów wychowawczych, w jakich sami byli wychowywani. Ci, którzy byli w młodości w zdrowy sposób dopingowani, będą robić to samo wobec swoich dzieci. Z kolei ci, którym podcinano skrzydła, będą i swoim dzieciom podświadomie przekazywać przekonanie o tym, że niemal w każdej sytuacji skazane są na porażkę.
Drogi uzdrowienia
Na szczęście nie jest to sytuacja bez wyjścia. Nie jesteśmy zdeterminowani. Nawet, jeśli w naszym rodzinnym systemie dominował drugi albo trzeci, brzemienny w skutki system wychowawczy.
Zawsze możemy spotkać na swojej drodze mistrza, dobrego wychowawcę, nauczyciela, kierownika duchowego albo psychoterapeutę, który ten negatywny trend może pomóc nam przełamać. W każdym momencie swojego życia możemy podjąć pracę nad sobą w celu uzyskania zdrowej pewności siebie.
„La Salette”, 4 (365) 2016, s. 18-19.