Czym jest slow life? Czy życie w nieustannym pędzie nam służy? Jak wyprząc się z kieratu, kiedy staje się on nie do zniesienia? Jak znaleźć czas dla siebie?
Obejrzałem ciekawy dokument: “Jak uratować rodzinę”. Opowiada on o tym, jak trzy rodziny z Australii poprosiły coacha z Londynu, Carla Honore’a o pomoc w zmianie modelu funkcjonowania. Ich bolączką był nadmierny pęd życia i poczucie, że nie mają czasu dla siebie.
(fot. cs)
Lekarstwo na zbytni pośpiech
Coach najpierw zaczął im towarzyszyć i przyglądał się ich codziennemu życiu.
Wszystkie rodziny pochodziły z dosyć zamożnej klasy średniej z własnymi domami i dobrze płatną pracą. We wszystkich dzieci, oprócz lekcji w szkole, uczestniczyły w różnorakich zajęciach pozalekcyjnych i odnosiły w nich nawet szereg sukcesów.
W jednym przypadku ośmioletni chłopiec uczestniczył w trzydziestu godzinach zajęć tygodniowo. A jednego dnia, łącznie ze szkołą jego aktywność liczyła… jedenaście godzin.
Jego matka przed kamerą tłumaczyła, że chce, aby synek miał lepsze dzieciństwo niż ona. Sama bowiem nie miała dostępu do żadnych dodatkowych zajęć. Teraz ją na to stać, aby synek mógł wielorako się rozwijać. Chce przy tym, aby był dobry w wielu dziedzinach, co ma mu dać w przyszłości znacznie więcej możliwości wyboru. Dlatego uczestniczy zarówno w zajęciach lekkoatletycznych, jak i bierze lekcje śpiewu oraz gry na fortepianie.
Dzieci z innych rodzin też uczestniczyły w różnych zajęciach. Sporo też czasu spędzały przed telewizorem, komputerem i tabletem.
Czas na zmiany!
W następnej fazie eksperymentu coach każdej rodzinie zaproponował miesięczny program zmiany.
1. Wszystkim zabrane zostają urządzenia elektroniczne – najwięksi złodzieje czasu.
2. Spośród zajęć pozalekcyjnych każde z dzieci wybiera tylko jedno – to, które najbardziej lubi.
3. Pozostały czas spędzają albo w gronie rodziny albo bawiąc się z rodzeństwem czy z rówieśnikami z sąsiedztwa.
4. Rodziny razem gotują i spożywają wspólnie posiłki, grają w gry planszowe i uczą się spędzać przyjemnie wolny czas ze sobą.
Dwie rodziny weszły w program bez zastrzeżeń. Niełatwo było im jednak przestawić się w swoich dotychczasowych przyzwyczajeniach.
Matka wspomnianego ośmiolatka opierała się. Wprawdzie zapytała synka, które zajęcia chciałby wybrać i usłyszała, że lekkoatletykę. Nie stać jej jednak było, aby uznać jego wybór. Bo „przecież lekcje fortepianu też są ważne i przerwanie nauki na miesiąc to byłaby zbyt wielka strata”…
Synek pod presją zaczął wycofywać się ze swojego osobistego wyboru. Nie chciał robić przykrości matce. W rezultacie kobieta potrafiła zrezygnować tylko z jednych zajęć dodatkowych synka.
Czas dla siebie
Coach uzasadniał swoje propozycje zmian w życiu rodzin. Zwracał uwagę na to, że wszelkie zajęcia dodatkowe, w jakich biorą udział dzieci, są zwykle organizowane przez dorosłych. A zatem zasady, jakie tam panują, nie pozwalają dzieciom samodzielnie określać relacji z rówieśnikami. To z kolei ma ogromne znaczenie w rozwoju umiejętności interpersonalnych dziecka. Ono potrzebuje czasu na samodzielnie organizowaną zabawę w gronie rówieśników. Tylko wtedy może bowiem uczyć się kreatywności w relacjach z innymi.
Jeśli dziecko ucieka w świat gier komputerowych czy mediów elektronicznych, albo jest przeciążane zajęciami dodatkowymi, mamy do czynienia z wychowawczą i rozwojową luką.
Wszystkie rodziny z Australii, które brały udział w eksperymencie, uznawały, że w ich codziennym życiu wspomniane proporcje były dotąd zachwiane.
W poszukiwaniu zagubionych radości
W jednej z nich, kiedy media elektroniczne zostały odstawione, chłopiec poszedł z nudów odwiedzić kolegę z sąsiedztwa. Spędził u niego kilka godzin na spontanicznej zabawie. Nie wydarzyłoby się to, gdyby nie eksperyment. Przyjęta na miesiąc zasada, że nie może w swoim domu siedzieć przy tablecie, zaczęła coś zmieniać.
Rodzeństwo z innej rodziny po wspólnym gotowaniu znalazło czas na swobodną zabawę w ogrodzie. Wcześniej się to nie zdarzało, bo uznano by to za bezproduktywne marnowanie czasu.
W jednej z rodzin nagle znikła codzienna poranna nerwówka. Wcześniej przy wielości różnych zajęć rodzice ciągle musieli poganiać dzieci i zaburzało to wzajemne relacje. Teraz matka z córką mogły wybrać się na poranne pływanie w zatoce.
Czas dla dzieci
Tu warto dodać, jak ważny jest też czas poświęcony każdemu dziecku osobno. Wspólnie przeżywane bez pośpiechu przyjemności dają nieraz okazję i odpowiedni klimat, żeby dziecko mogło się z czegoś zwierzyć. Aby mogło porozmawiać o swoich różnych dylematach.
Nie można tego osiągnąć, kiedy rodzice stają się jedynie nadzorcami i poganiaczami. Ich rola ogranicza się bowiem wtedy jedynie do pilnowania kalendarza i terminów oraz do zaspokajania potrzeb materialnych i fizycznych dziecka.
Przy refleksji nad wspólnym życiem jedna z rodzin odkryła, że chłopcy rano nie muszą być dowożeni do szkoły. Mogą bowiem jechać do niej samodzielnie na rowerach. Odciążyło to rodziców, a synom dało poczucie autonomii i samodzielności. Mogłoby się to nie zdarzyć, gdyby nie powolny wspólny posiłek, na którym można było zastanowić się, czy czegoś nie zmienić we wspólnym życiu.
Wszystko to pokazuje, jak warto niekiedy przyjrzeć się krytycznie swojemu modelowi funkcjonowania. Wyjść z przyzwyczajeń, które dawno okazują się nieadekwatne do obecnej sytuacji.
Nieraz bowiem przypominamy robotników, którzy z wywieszonym językiem biegają po placu budowy z pustymi taczkami. Nie mają bowiem czasu ani załadować, ani zastanowić się, po co to właściwie robią…
Terapia rodzin bywa też miejscem na tego typu refleksje.
„Slow life”
Wskazania coacha dla rodzin stanowiły próbę wdrożenia filozofii życia, która jest określana terminem „slow life”. Można to przetłumaczyć jako – wolne życie. Takie tłumaczenie na nasz język posiada dodatkowy walor. Słowo „wolny” nie oznacza u nas bowiem tylko – bez pośpiechu, ale także swobodny – wybrany bez żadnej wewnętrznej i zewnętrznej presji. I to także dookreśla istotę tego sposobu życia.
Wspomniana koncepcja powstała w 1999 roku w Norwegii. Była próbą przeciwdziałania rosnącemu tempu życia, w którym ciągle trzeba szybciej, więcej, lepiej. Presja konsumpcyjnego stylu funkcjonowania dotyka wszystkich sfer życia i pociąga za sobą różnorakie negatywne skutki. Aby bowiem więcej mieć, trzeba więcej pracować, lepiej zarabiać, być bardziej pożądanym na rynku pracy. Być też lepiej wykształconym itp.
Można się jednak zatracić w tej pogoni. Nim się zorientujemy, na ołtarzu ciągle rosnącej efektywności złożymy bowiem satysfakcję z małych, codziennych radości, bliskie relacje oraz głębsze poczucie sensu życia.
Geir Berthelsen, twórca slow life, chciał przeciwdziałać tym niepokojącym trendom społecznym. Powołał więc do istnienia organizację „The World Institute of Slowness”, czyli… Światowy Instytut Powolności.
W trzynastym miesiącu kalendarza…
„Powolność to zapomniany wymiar czasu – czytamy motto na stronie instytutu. – W przeciwieństwie do czasu chronologicznego, istnieje czas nieliniowy, czas tu i teraz, czas, który działa dla ciebie, niezwykły czas”. “To, o czym tu mówić będziemy – pisał z kolei w niezrównany sposób Bruno Schulz w swoim opowiadaniu „Noc wielkiego sezonu” – działo się tedy w owym trzynastym, nadliczbowym i niejako fałszywym miesiącu tego roku, na tych kilkunastu pustych kartach wielkiej kroniki kalendarza”.
I pewnie każdy z nas doświadczył tego specjalnego czasu! Kiedy np. przyszedł mu do głowy jakiś niezwykły pomysł. A było to nie wtedy, kiedy siedział za biurkiem i mozolił się nad jakimś projektem. Ale właśnie w przerwie od pracy, w chwili wolnego czasu, kiedy można było w pełni oddać się wolnym skojarzeniom.
Wszak Izaak Newton nie odkrył prawa powszechnego ciążenia w swojej naukowej pracowni. Dokonało się to w sadzie, kiedy zobaczył spadające jabłko. A mój kolega z redakcji, w której niegdyś pracowałem, mawiał, że najlepsze pomysły graficzne przychodzą mu do głowy nie przed monitorem komputera, ale w… toalecie.
Życie kontemplacyjne
Prawdziwą wartość wolnego czasu można odkryć jednak nie tylko w kontekście bieżących zadań zawodowych. Jeszcze bardziej dokonuje się to w perspektywie poszukiwania sensu i celu własnego życia.
Nie trudno zauważyć, że tak naprawdę filozofia slow life, nie jest czymś absolutnie nowym. Była obecna we wszystkich możliwych nurtach duchowości, także chrześcijańskiej. Jej istotę stanowi wezwanie do życia bardziej uważnego, kontemplacyjnego, które domaga się specjalnego czasu.
Wielu mistrzów duchowych zachęcało do wyprzęgania się od czasu do czasu z codziennego kieratu. Z dystansu można bowiem lepiej spojrzeć na swoje życie i zastanowić się, jak nasza bieżąca pogoń ma się do nadrzędnego celu i sensu.
„Nie wielość treści zaspokaja duszę, ale jej smakowanie” – pisał św. Ignacy Loyola w odniesieniu do zasad medytacji ignacjańskiej.
Można by tę sentencję odnieść jednak również do całości życia. Sparafrazować ją tak, że nie wielość zajęć zaspokaja naszą potrzebę samorealizacji, ale to – po co, a może lepiej dla kogo to wszystko robimy! Jeśli braknie równowagi w duchowym przeżywaniu własnej aktywności, prędzej czy później nastąpi kryzys.
Drogowskazy
Filozofia slow life wypracowała pewne drogowskazy. Podpowiadają one, jak oprzeć się negatywnym trendom współczesnego życia.
Po pierwsze trzeba znaleźć czas na określenie tego, co w naszym życiu jest najważniejsze. Tylko wtedy będziemy mogli odróżnić to, w co warto się angażować od tego, co jest zwykłą stratą czasu.
Jest to zbieżne ze współczesnymi trendami zarządzania sobą. Domaga się ono określenia osobistej misji albo powołania, jak to było określane w duchowości wcześniej.
Zaraz za tym idzie drugi postulat. Trzeba na bieżąco monitorować swoje aktywności i umieć odróżnić presję czasu i różnych zewnętrznych stereotypów od osobistej wewnętrznej motywacji.
Znowu pojawia się tu związek z duchowością. Ona z jednej strony podpowiada właściwą hierarchię wartości, a z drugiej daje konkretne narzędzia do jej wdrażania. Wymaga też odpowiedniego czasu na refleksję nad sobą, modlitwę, medytację.
Bardzo istotne dla slow life jest również pielęgnowanie relacji z bliskimi: z najbliższą rodziną, z przyjaciółmi. Wszak umiejętność budowania więzi i wierność im ma związek z doświadczaniem szczęścia. Współczesne zagonienie nieraz temu wcale nie sprzyja.
Wreszcie slow life ma też swoje wytyczne dotyczące codziennego, zdrowego stylu życia. Zakłada dbałość o zdrowe odżywianie.
Fastfoody oferują szybkie, zwykle niezbyt zdrowe jedzenie, aby jak najszybciej móc wrócić do pracy. Tu natomiast preferuje się rodzinne albo przyjacielskie wspólne gotowanie. Powolne celebracje posiłków z czasem na rozmowę, która ma wymiar wspólnototwórczy.
Zachęca się też do dbania o odpowiedni wypoczynek. Często na łonie przyrody. A w dodatkowym wolnym czasie także do dalszych podróży, poznawania innych ludzi i kultur, otwartości na sztukę, uprawiania jakiegoś hobby.
I tam, gdzie współczesna kultura pod pozorem oszczędzania czasu każe nam robić wszystko fast, zaleca wprowadzenie w to miejsce slow. A więc, rower może okazać się lepszy od samochodu. A momenty zatrzymania i bezczynności mogą być dużo bardziej wydajne niż ciągła pogoń za wymiernymi efektami.