Cezary Sękalski
Więzi w małżeństwie, czym są? Jak je budować? Od czego zależy to, czy są silne, czy słabe?
Małżeństwo jest instytucją. Nie oznacza to jednak, że jest jakimś monolitem, który nie podlega żadnym zmianom w czasie. Małżeństwo jest także procesem, który zawiera w sobie zarówno rozstania, jak i powroty. Dobrze przeżyte powodują coraz większe wzajemne porozumienie i prowadzą do duchowego i osobowego rozwoju dwojga osób.
(fot. cs)
Metafizyka miłości małżeńskiej
Kiedy dwoje ludzi zakochuje się w sobie, nieraz mówi się o nich, że „mają się ku sobie”. To potoczne określenie skrywa tajemnicę niezwykłego przyciągania, swoistej grawitacji. Sprawia ona, że dwoje ludzi zaczyna krążyć mentalnie i realnie wokół siebie i swoich wspólnych spraw.
Tak zaczyna się budowanie więzi miłości. A u podstaw tego dynamizmu jest z jednej strony pragnienie, aby dzielić z kimś swoje życie, a z drugiej nadzieja, że mogę to uczynić właśnie z konkretną osobą płci przeciwnej.
Wzajemność jest tu bardzo istotna, bo dopiero przychylność z drugiej strony stanowi weryfikację wspomnianych pragnień i nadziei.
Etapy rozwoju miłości
Ks. Karol Wojtyła pierwszy krok ku miłości oblubieńczej określał miłością upodobnia. Bez wzajemności nie może się ona jednak należycie rozwijać, bo pozostanie jedynie na etapie platonicznych, samotnych cichych westchnień i tęsknot.
Dopiero możliwość realizacji w jakimś zakresie miłości pożądania i życzliwości sprawia, że możemy mówić o faktycznym budowaniu więzi. Pierwszą można streścić w wyznaniu: jesteś dobrem dla mnie. Drugą: pragnę być dobrem dla ciebie.
Miłość pożądania można utożsamić z greckim pojęciem erosa, które oznacza poszukiwanie w drugiej osobie spełnienia własnych potrzeb i pragnień. Miłość życzliwości jest z kolei bliższa miłości agape, która szuka szczęścia drugiej osoby i jest gotowa do ofiary. Potrafi bowiem pragnienia ukochanego/ukochanej spełnić nawet kosztem samego/samej siebie. Zakłada to umiejętność rozeznania, kiedy lepsze dla związku jest odroczenie własnych gratyfikacji. Bo w danym momencie to osoba kochana jest bardziej potrzebująca ode mnie. Czystość i przejrzystość wzajemnych odniesień jest tu dobrym probierzem. Czy potrafię wyrzec się własnej przyjemności? Dopóki nasz związek nie osiągnie pułapu miłości oblubieńczej, z którą zawiązana jest publiczna przysięga ustanawiająca związek sakramentalny.
Eros i agape
Obie formy miłości: eros i agape powinny stale harmonijnie koegzystować w związku. I – jak zauważył Benedykt XVI – błędem było krańcowe przeciwstawianie ich sobie albo całkowita rezygnacja z jednej formy dla drugiej.
Eros bez agape nie przekroczy skłonności do wykorzystywania drugiej osoby dla własnych celów. Musi to z czasem doprowadzić do rozczarowania, kiedy druga osoba postawi granicę takiemu traktowaniu. Kiedy natomiast ulegnie presji i podporządkuje się egoistycznym wymaganiom, w końcu doprowadzi to do przesytu i znudzenia drugiej strony. Może to skończyć się poszukiwaniem innego, bardziej ekscytującego obiektu. Człowiek traktowany instrumentalnie szybko bowiem zaczyna być odbierany jak rzecz. Zostaje obdarty z godności i osobowej tajemnicy. A zużyty przedmiot po prostu się wyrzuca lub wymienia na lepszy model.
Syndrom Casanovy
Dobrze obrazuje taki proces zubożenia relacji międzyosobowej syndrom Casanovy. Mimo setek podbojów erotycznych mężczyzna ten z żadną kobietą nie potrafił naprawdę zbudować więzi. I pewnie wcale nie był szczęśliwy jako podstarzały, samotny kawaler okryty niechlubną sławą płytkiego uwodziciela.
Agape bez erosa z kolei może doprowadzić do rosnącego poczucia jakiegoś emocjonalnego deficytu i wypalenia. A w konsekwencji do jakiejś wewnętrznej blokady w dalszej gotowości do obdarowywania drugiego. Bo ileż można tylko dawać, nie dostając nic w zamian…
Już tu widać, jak bardzo potrzebna jest w związku równowaga we wzajemnym obdarowywaniu się i gotowości do ofiary. Tylko wtedy może rodzić się owo communio personarum, osobowe zjednoczenie.
Dążenie do osiągania tej równowagi jest równoznaczne ze wspólną pracą nad miłością i trwałością wzajemnych odniesień w związku. Tylko satysfakcja obu stron gwarantuje, że będą chciały trwać i pielęgnować własną wyłączną relację miłości. Bez tego można mówić o niezgodności charakterów, która jest najczęściej podawaną przyczyną rozwodów.
Od namiętności do więzi
Oprócz filozoficznych i teologicznych refleksji nad miłością małżeńską badaniem relacji damsko-męskich zajmują się również psychologowie.
Robert Sternberg uważa, że miłość oparta jest na trzech podstawach: namiętności, intymności i decyzji, czyli zaangażowaniu. Pierwszy składnik odnosi się do pociągu seksualnego i fascynacji drugą osobą. Drugi dotyczy bliskości i gotowości do dzielenia się swoim życiem na poziomie intelektualnym oraz uczuciowym. Trzeci jest stałą dyspozycją woli, aby służyć drugiemu i odpowiadać na jego potrzeby i pragnienia.
Z kolei John Bowlby, dzięki swoim badaniom na temat więzi, uzupełnia tę wizję o trzy istotne komponenty: dostępność, uwrażliwienie i zaangażowanie. Co ciekawe, jego ujęcie nie dotyczy tylko relacji małżeńskiej, ale także rodzicielskiej. Kto w domu rodzinnym doświadczał opieki w tych trzech podstawowych zakresach, potrafi także w sposób harmonijny wchodzić w związek w życiu dorosłym.
Dostępność, uwrażliwienie, zaangażowanie
Pierwszy składnik odnosi się do tego, czy pozwalamy osobie kochanej przychodzić do nas z każdą swoją potrzebą. Czy mamy dla niej czas i ma ona poczucie, że zawsze może na nas liczyć? Uwrażliwienie natomiast odnosi się do empatii i zdolności wczucia się w przeżycia drugiego. Czy potrafimy właściwie odczytywać emocjonalne sygnały w relacji? Czy wiemy, czym żyje współmałżonek? Z czym się obecnie zmaga w życiu osobistym, małżeńskim, rodzicielskim?
Trzeci element dotyczy gotowości do wychodzenia naprzeciw wszystkim rozpoznanym trudnościom, które niesie życie. Tak wewnątrz, jak i na zewnątrz związku. Zaangażowanie to stała gotowość do wspólnego rozwiązywania wszelkich pojawiających się w życiu pary problemów. Ono daje poczucie bezpieczeństwa w związku. Dzięki niemu wiadomo, że komuś zależy na więzi, bo gotowy jest walczyć i zabiegać o relację.
Od początku związku para uczy się wychodzić naprzeciw swoim pragnieniom i potrzebom. Proces ten z konieczności musi zawierać zarówno sukcesy, jak i porażki. Koncepcja Bowlby’ego może być bardzo pomocna w namierzeniu tego, który z koniecznych do budowania więzi element w danej sytuacji w związku szwankuje.
Małe i wielkie kryzysy
Początki miłości zwykle charakteryzują się dużymi staraniami o pozyskanie drugiego. Podświadomie staramy się ukazać niejako własną wersję eksportową, aby rozbudzić w drugiej osobie nadzieję na to, że z nami może być szczęśliwa. Pomaga w tym spory komponent namiętności w związku. A dopalacz w postaci fascynacji uczuciowej sprawia, że nietrudno na tym etapie zdobywać się na górnolotne deklaracje oraz szarmanckie gesty służby i oddania.
Z czasem jednak emocje nieco opadają. Do głosu dochodzi wtedy stała potrzeba pracy nad związkiem i gotowością do wysiłku. A ponieważ mało kto z nas lubi się męczyć i wysilać, nieuniknione w każdym związku są sytuacje, które odsłaniają albo brak dostępności, albo uwrażliwienia, albo zaangażowania. Pojawiają się wtedy momenty rozczarowań z powodu braku zrozumienia wzajemnych potrzeb lub niechęci do wysiłku, aby na nie odpowiedzieć.
Znamiona kryzysu
Pierwszym sygnałem rozminięcia się dwóch osób, jaki się wtedy pojawia, jest frustracja albo złość. Pierwsza prowadzi niekiedy do wycofywania się i izolacji. Druga do burzliwego niekiedy wyrażenia swojego niezadowolenia.
Obie odruchowe reakcje mogą być pomocne w namierzeniu sytuacji kryzysowej. Istotne jest jednak, aby partnerzy prowadzili rozmowy o tym, co ich poróżniło i co czują z tego powodu. Niebezpieczna jest natomiast sytuacja, kiedy obie strony czują się pokrzywdzone i nie dopuszczają żadnej myśli, że same też mogą mieć jakąś własną cząstkę odpowiedzialności za kryzys. Dopiero umiejętność słuchania przed ocenianiem umożliwia efektywną analizę tego, co się stało i dlaczego. Dopiero głębsze zrozumienie podłoża konfliktu, a następnie świadome przeproszenie za swój negatywny wkład prowadzi do pojednania. Wtedy zerwana niekiedy bezwiednie wzajemna więź nie tylko zostaje odbudowana, ale jeszcze umacnia związek na przyszłość.
Można porównać to do dwóch osób związanych liną. Kiedy sznur się zrywa, ale na powrót zostanie związany mocnym węzłem, dwie osoby są bliżej siebie niż wcześniej.
Praca nad pogłębieniem rozumienia wzajemnych potrzeb, uczuć i dążeń stanowi najbardziej istotny czynnik rozwoju osobowego i duchowego w związku.
Poważny kryzys w związku
Bywa jednak, że dwóm osobom z różnych powodów brakuje umiejętności prowadzenia takiego dialogu. Wtedy tendencja do izolacji zaczyna rozrastać się na długie, ciche dni. Z kolei skłonność do szybkiego, ekspresyjnego wyrażania złości może przeradzać się w zachowania agresywne a nawet przemocowe.
Jednym z czynników, które sprawiają, że takie negatywne tendencje dochodzą do głosu, jest wcześniejsza skłonność do chowania „głowy w piasek” w obliczu różnych codziennych trudności albo zamiatania spraw pod dywan.
Nieraz taka postawa mylona jest z przebaczeniem. Trudno jednak mówić o darowaniu winy bez zasygnalizowania, jakie zachowanie stanowiło dla mnie dyskomfort.
Niewyrażone emocje zaczynają się wtedy gromadzić i kumulować. Z czasem musi doprowadzić to do niekontrolowanego wybuchu albo do zamknięcia się w sobie i odmowy kontaktu. Tyle w człowieku niewypowiedzianego bólu się bowiem nagromadziło, że nie jest on już w stanie w danej chwili nad tymi uczuciami zapanować.
Przeciąganie takich kryzysowych sytuacji bez skutecznego poszukiwania rozwiązań coraz bardziej odbiera parze poczucie komfortu i satysfakcji w związku. Jeśli to dzieje się przed ślubem, dwoje ludzi może dojść do wniosku, że lepiej będzie dla nich się rozstać. Kiedy taki kryzys dłuższy czas dotyka małżonków, na horyzoncie pojawia się niebezpieczeństwo zdrady.
Terapia małżeńska
Nieraz w takim właśnie stanie ducha para pojawia się w gabinecie psychoterapeutycznym. Im szybciej poszukają pomocy, tym szybsza i skuteczniejsza ona będzie.
Pracowałem z młodymi małżonkami, którym wystarczyło pomóc w umiejętnym wyrażaniu tego, co im przeszkadza w związku i szybko mogli przejść do samodzielnego rozwiązywania konfliktów.
Bywało jednak i tak, że do gabinetu przychodzili małżonkowie z dłuższym stażem i sporym bagażem nierozwiązanych konfliktów z przeszłości. Oboje mieli poczucie skrzywdzenia z powodu jakiegoś zachowania współmałżonka i trudno im było zrozumieć, co mogło nim kierować i jakie on miał w tamtej sytuacji niezaspokojone potrzeby.
Rozpakowywanie tego całego bagażu zajmuje nieraz wiele sesji i wymaga sporego zaangażowania. Jest to jednak nieraz jedyna droga do tego, aby krok po kroku uzdrawiać więzi i przepracowywać kolejne zwały zranionych uczuć. Jeśli małżonkom wystarczy cierpliwości, z czasem mogą na powrót dokopać się do źródła pierwotnej, wspólnej fascynacji i miłości. Bo ono ciągle bije gdzieś na dnie i w każdej chwili może nawodnić suchą i spękaną ziemię relacji.
„Głos Ojca Pio”, 1/2019.