Niepodległość to nie tylko wolność od wpływu obcych mocarstw. Choć tak przede wszystkim zwykle nam się kojarzy.
(rys. os)
To także niezależność od destrukcyjnych mechanizmów wewnątrzpsychicznych, które utrudniają
- harmonijny rozwój osobisty,
- zdolność do budowania trwałego i satysfakcjonującego związku oraz poprawnych relacji z innymi,
- a także gotowość do pomocy tym, którzy jej potrzebują.
W historii wielu Polaków potrafiło być wolnymi pomimo skrajnie niesprzyjających warunków zewnętrznych. Nieraz byli to prawdziwi wizjonerzy, którzy potrafili podnieść wzrok znad przytłaczającej i smutnej codzienności. Przejść od narracji: „po co próbować, przecież i tak nic się nie da zmienić” do myśli: „nie można składać broni, nawet jeśli wysiłki, jakie chcemy podjąć nie gwarantują łatwego sukcesu”. Umieli uwierzyć w marzenie o wielkiej, pięknej i niepodległej Rzeczpospolitej. Mimo że nikt z zaborców nie kwapił się, aby bezinteresownie ułatwiać jego realizację.
Bohaterowie naszej wolności pokazali nam, że niepodległość zaczyna się w sercu pojedynczego człowieka, który ma odwagę marzyć. Potrafi być konsekwentny w urzeczywistnianiu swojej tęsknoty. Dopiero potem znajduje podobnych sobie. Wtedy jego marzenie może rosnąć w siłę w sercach i umysłach coraz większej rzeszy. I na kształt reakcji łańcuchowej przemienia oporną, nieprzyjazną rzeczywistość.
Byliśmy świadkami tego zadziwiającego procesu, ale też znamy go z historii.
To nic, że nieraz potem usłyszymy, że były to tylko czcze marzenia, bo znowu jest „jak zwykle”. Coś z tych zrywów zawsze pozostaje jako ważne pokoleniowe doświadczenie i punkt odniesienia.
Potem tli się w sercach, nawet jeśli wydaje się, że Mordor zwycięża a „rzeczywistość skrzeczy”.
W historii byliśmy świadkami narodowych zrywów, a w tym roku świętujemy jeden z najważniejszych z nich.
Mam nadzieję, że da nam to sposobność do refleksji nad naszymi osobistymi marzeniami i doda wiary w możliwość ich realizacji.
Tak w perspektywie osobistej, lokalnej, jak i narodowej.