„Męstwo bycia” Paula Tillicha (przeł. H. Bednarek, Poznań 1994) wywarło na mnie ogromne wrażenie podczas moich studiów teologicznych. Napisałem nawet na ten temat pracę kontrolną.
Ostatnio zacząłem powtórnie przeglądać dzieło wybitnego niemieckiego filozofa i teologa. I okazuje się, że słowa zapisane ponad 60 lat temu ciągle są aktualne a miejscami w kontekście pandemii kornawirusa wręcz profetyczne.
(fot. cs)
Podejście interdyscyplinarne
Największym walorem prac Paula Tillicha jest to, że potrafił on w niezrównany sposób nawiązać twórczy dyskurs z różnymi dziedzinami wiedzy z perspektywy wiary.
W ten sposób stał się pionierem interdyscyplinarności. Nie dzielił bowiem i nie izolował się od inaczej myślących przedstawicieli nauk filozoficznych i szczegółowych, ale starał się łączyć i integrować stan wiedzy poprzez wieloaspektowe spojrzenie na różne zjawiska, także teologiczne.
To coś, co jest mi szczególnie bliskie. Sam bowiem od lat staram się w swoich działaniach i refleksjach łączyć psychologię, psychiatrię i psychoterapię z duchowością.
Czym jest męstwo?
Autor w swojej pracy koncentruje się na pojęciu „męstwa” i znajduje charakterystyczne dla siebie, bardzo trafne definicje.
„Męstwo jest samoafirmacją »pomimo czegoś« – pisze – to znaczy pomimo to, co stara się przeszkodzić naszemu »ja« w potwierdzeniu siebie”. (s. 39)
Przy czym nie chodzi mu tylko o wąski wymiar psychologiczny „potwierdzania siebie”, ale o ontologiczny. Dodaje bowiem:
„Byt posiada niebyt »wewnątrz siebie« jako to, co jest wiecznie obecne i wiecznie przezwyciężane w procesie boskiego życia. Podstawa wszystkiego, co istnieje, nie jest martwą tożsamością bezruchu i stawania się – jest żywą stwórczością. Stwórczo afirmuje siebie, wiecznie zwyciężając własny niebyt. W ten sposób jest wzorem samoafirmacji każdego skończonego bytu i źródłem męstwa bycia”. (s. 41)
A zatem autorowi idzie tu o ujęcie filozoficzne. O to, że u podstaw naszego istnienia jest jakieś dążenie do trwania, do ciągłego stwarzania siebie na nowo poprzez różne podejmowane aktywności. Przeciwieństwem tego jest niebyt, który budzi ontologiczny lęk.
Ontologiczny lęk
Tu przypomina mi się dziecięce pytanie, które kiedyś usłyszałem. Zadał je swojej matce podczas zabawy kilkuletni synek: – Mamo, gdzie ja byłem, kiedy mnie nie było?
– Byłeś w niebie… – odpowiedziała machinalnie kobieta.
Dla mnie stało się jasne, że taka odpowiedź miała w pierwszej kolejności oddalić pierwotny lęk dziecka. Bo przecież potwierdzenie intuicji, że kiedyś mogło chłopca w ogóle nie być, od razu nasuwa myśl, że skoro w przeszłości go nie było, może go nie być również w przyszłości. To nieuchronnie prowadzi do konstatacji, że jego byt jest zagrożony…
I nie ważne jest to, że matka chcąc chronić swoje dziecko przed lękiem ontologicznym odruchowo opowiedziała się za platońską preegzystencją duszy… Zrobiła to mimo, że było to sprzeczne z jej wiarą. Doktryna katolicka głosi bowiem, że początkiem istnienia każdego człowieka jest poczęcie. Dla kilkuletniego dziecka mogło to jednak w danym momencie okazać się za trudne… A w dodatku nie łagodziłoby podstawowego lęku o siebie i swoje przygodne istnienie.
Ja jako początkujący student teologii, chcąc ratować ortodoksję, nieśmiało zaproponowałem odpowiedź, że chłopiec był w zamyśle Boga. Nie wiem jednak, czy dla niego nie była ona zbyt abstrakcyjna…
Między strachem a lękiem
Już powyższe rozważania pokazują, że na przeciwległym krańcu męstwa znajduje się strach albo lęk. Autor pisze:
„Męstwo jest zwykle określane jako moc umysłu pozwalająca przezwyciężyć strach”. Zaraz potem dodaje:
„Znaczenie strachu wydawało się zbyt oczywiste, by zasługiwać na badanie. W ostatnich jednak dziesięcioleciach psychologia głębi z filozofią egzystencjalistyczną doprowadziły do ostrego rozróżnienia między strachem i lękiem oraz do dokładniejszej definicji tych pojęć”. (s. 41)
Lęk egzystencjalny
Dalej Tillich przytacza bardzo użyteczną definicję lęku.
„Lęk to stan, w którym byt jest świadomy możliwości swego niebytu. To samo zdanie wyrażone krócej mogłoby brzmieć: lęk to egzystencjalna świadomość niebytu. »Egzystencjalna« znaczy w tym zdaniu, że nie abstrakcyjna wiedza wywołuje lęk, lecz świadomość, iż niebyt stanowi część własnego bytu człowieka.
Lęku nie wzbudza myśl o przemijalności wszystkiego ani nawet przeżywanie śmierci innych ludzi, lecz powoduje go wrażenie, jakie te wydarzenia wywołują w naszej zawsze ukrytej świadomości o tym, że musimy umrzeć. Lęk to skończoność przeżywana jako nasza własna skończoność.
Jest to naturalny lęk człowieka jako człowieka oraz w pewien sposób lęk wszystkich żywych istot. Jest to lęk przed niebytem, świadomość własnej skończoności jako skończoności”. (s. 42)
W dobie koronawirusa słowa te nabierają dodatkowej ostrości. Codzienne medialne komunikaty o ilości zakażeń i zgonów nieustannie zawracają nas do refleksji nad przemijalnością naszego istnienia.
Ograniczenia w życiu społecznym a nawet konieczność ubierania maseczki przed wyjściem z domu nieustannie uświadamiają nam, że nie możemy już czuć się w pełni panami swojego życia i swojej przyszłości.
To z kolei musi powodować zamieszanie i lęk, z którym na różne sposoby próbujemy sobie radzić. I w tej kwestii Paul Tilich okazuje się dla nas doskonałym przewodnikiem…
Czym jest strach?
Dla naszego Autora istotne w dalszych dociekaniach jest rozróżnienie lęku od strachu. Pisze on:
„Lęk i strach mają to samo źródło ontologiczne, lecz w rzeczywistości nie są tym samym. […]
Strach w odróżnieniu od lęku ma określony przedmiot […], który można zobaczyć, analizować, atakować, podjąć. Można nań oddziaływać i oddziałując uczestniczyć w nim – również w formie walki.
W ten sposób ma się szansę wprowadzić przedmiot strachu w zasięg naszej samoafirmacji.
Męstwo pozwala stawić czoło każdemu przedmiotowi strachu, gdyż jest on właśnie przedmiotem i umożliwia z naszej strony jakieś uczestnictwo. Męstwo pozwala podjąć strach powodowany przez określony przedmiot, gdyż ten przedmiot, niezależnie od stopnia strachu, jaki w nas budzi, ma pewien aspekt, przez który uczestniczy w nas, a my w nim. Można powiedzieć, że jak długo istnieje przedmiot strachu, miłość w znaczeniu uczestnictwa umożliwia pokonanie go”. (s. 42-43)
W kontekście epidemii widać zatem, że dostosowanie się do wymogów sanitarnych jest formą przeciwstawienia się strachowi przed zarażeniem. Zmniejszenie prawdopodobieństwa zakażenia poprzez ograniczenie kontaktów interpersonalnych, redukuje strach. Spłaszcza też krzywą wzrostu zachorowań. A to daje służbie zdrowia czas konieczny do przygotowania się na ewentualne przyjęcie większej ilości chorych.
Pozostaje jednak temat lęku, który epidemia również wywołuje. Na ten temat wypowiem się pewnie w dalszych odcinkach moich rozważań na kanwie wybitnej pracy Paula Tillicha.
cdn.