Na 500-lecie lokacji Staszowa
Cezary Sękalski
Właściwie coś w historii tych dwóch miast się poplątało. W zamyśle Stwórcy bowiem to to pierwsze miało być stolicą Polski i z czasem wielką metropolią. Drugie miało pozostać prowincjonalnym cichym miasteczkiem, w którym nic się nie dzieje. A każdy następny dzień miał być podobny do poprzedniego. Nie wiadomo jednak dlaczego Stwórca później jakby zmienił zdanie, bo początki obydwu osad były bardzo podobne.
Obydwie miały swojego założyciela i od jego imienia zostały utworzone ich nazwy. Mieszkańcy obydwu usypali swoim władcom kurhany.
Był też czas, że liczba ich mieszkańców była taka sama i do obydwu zaczęła docierać nowa wiara. Wieść głosiła, że to właśnie wtedy w jednym z nich dawne bożki, gusła i zabobony trzymały się mocniej. A okoliczni mieszkańcy bardziej umiłowali święte gaje niż wiarę w niepozornego Mesjasza, który miał przybyć na osiołku…
Odtąd miasteczko zaczęło jakby karleć, zmniejszać się. Przestawało być pretendentem do równych godności. A zaczęło zmieniać się w zaledwie imitację, podróbkę, zakompleksiałego naśladowcę królewskiego miasta, tego z dumną chrzcielnicą i rotundą św. Feliksa i Adaukta.
Porównywalne dotąd położenie obu miejscowości nad dwoma rzekami nagle zmieniło się z równorzędnego statusu geograficznego w jawny układ wasalny. Jedna z rzek nagle, nie wiedzieć jak, spotężniała i zaczęła spływać z wielkich gór aż do wielkiego morza. Druga stała się nagle zaledwie jej dopływem. Miejsce swojego początku znajdywała wprawdzie w dużo starszych górach, ale jednak dużo niższych, skarlałych i mocno zwietrzałych. Co pozbawiło je nawet cienia potęgi drugiej rzeki.
Na zmianie być może zaważyło również to, że kiedy w większym mieście władca w swoim zapale wybijał zęby poddanym, którzy nadal chcieli spożywać mięso w piątki, na szczycie starych gór nadal odbywały się sabaty czarownic i tajemnicze pogańskie rytuały. Pamiątką po tym pozostał usypany wokół szczytu wielki wał ziemny. I to właśnie za to góra ta mogła zostać ukarana odebraniem dawnej potęgi.
Stamtąd poleciał przecież dibelski kamień, kiedy w Kurozwękach budowano pierwszy Boży dom. I nie pomogło potem nawet to, że na jej szczycie po widzeniu księcia węgierskiego Emeryka, który tu ponoć polował, benedyktyni wybudowali swoje opactwo.
Nie pomogło, że znalazła w nim swoje miejsce relikwia krzyża z drewna cedrowego, na którym miał zawisnąć Zbawiciel. Może miejscowi za mało dawali wiarę potędze krucyfiksu, a zaczęli silić się na zbawianie się przez własne wysiłki i zapobiegliwość. Któż to dziś może wiedzieć.
Decyzja została podjęta i nic już nie mogło jej odwrócić. I tak, jak Adam i Ewa nie mogli znaleźć powrotnej drogi do ogrodu Eden, tak nie mogła się nagle powtórnie zmienić geografia tych terenów, które zastygły, nabrały trwałości i już nigdy nie miały się zmienić.
Zaczęło się od kurhanów, które początkowo oba równorzędnie górowały nad miastem. Jednak pewnego dnia kopiec Kraka dziwnie wystrzelił w górę, a kopiec Stasza jakby zmalał, skurczył się. Do tego stopnia, że dopiero po latach postanowiono go zwieńczyć niepozorną kapliczką św. Nepomucena.
Również w historii zaczęły się dokonywać przedziwne zmiany. Pewnego dnia datowanie klasztoru benedyktynów zmieniło się, pierwszeństwo oddając Tyńcowi. Mimo, że pierwsze podania mówiły, że opactwo na Łysej Górze miało powstać nie za czasów Bolesława Krzywoustego, ale już na początku XI wieku. Nagle wszystko zaczynało się plątać. Dotyczyło to także życiorysów i historii mieszkańców miejscowości.
Wydarzenia, które mogłyby być zarzewiem nowych legend i wielkiej historii, stawały się zaledwie zatęchłą i ślepą odnogą rzeki wieków. W dodatku szybko wstydliwie lekceważoną i zapominaną. Z czasem miasteczko nie mogło poszczycić się już niczym oryginalnym. A jedyne, na co było je stać, to silić się na bycie repliką i miniaturą swego wielkiego pierwowzoru, który odtąd bezskutecznie starało się doścignąć i naśladować.
I tak o władcy nadwiślańskiego grodu powtarzano legendy o jego zamku na górze i o zmaganiach o bezpieczeństwo mieszkańców w walce ze smokiem. Założyciel drugiego szybko został zapomniany i poza imieniem Stasz Kmiotko niewiele było o nim wiadomo. Zapomniano nawet o kurhanie i już nikt nie pamiętał, czy rzeczywiście został w nim pochowany.
Kiedy obie osady w 1241 roku napadali Tatarzy, w jednym przerwana strzałą tatarskiego łucznika melodia sygnalisty została przemieniona w legendę. Odtąd nad rynkiem co godzinę odzywał się charakterystyczny urywany hejnał. W drugim poza spalonym drewnianym kościółkiem i datą wpisaną na fasadzie odbudowanej świątyni nie pozostała żadna pamiątka… A hejnał odgrywany w południe każdego dnia, zresztą skomponowany niedawno przez pochodzącego stąd kompozytora, jest zaledwie odtwarzany z taśmy…
Gród nadwiślański już szesnaście lat później doczekał się przywileju lokacyjnego na prawie magdeburskim. Decyzją księcia Bolesława Wstydliwego przy udziale jego żony św. Kingi i matki Grzymisławy. Jak na ironię odbyło się to w niedalekiej Koperni, wsi podpińczowskiej, żeby jeszcze bardziej pognębić gród Stasza, który na swój awans lokacyjny musiał czekać aż do 1525 roku… Dopiero wtedy w jego centrum zaczęto organizować rynek, o połowę mniejszy jednak od swego pierwowzoru, jednego z największych w Europie…
W obu miastach pobudowano też mosty. Tyle że w jednym wielkie reprezentacyjne, a w drugim niewielkie, jakby miniaturowe. Z czasem w mniejszym mieście główna ulica została utworzona od nazwy grodu Kraka. A w wielkim trudno byłoby znaleźć wyraz podobnego uznania. Choć pojawiło się to choćby w pobliskich Kurozwękach. Ale to oczywiście już nie to samo!
Miejska architektura także zaczęła naśladować tamten niedościgły ideał, a fundatorzy i budowniczowie ciągle okazywali się spóźnieni.
Gdy w wielkim mieście fundowano pierwsze strzeliste gotyckie kościoły, tu w miejscu spalonego kościółka stanęła niezbyt wysoka kamienna, jednonawowa świątynia, z niewielkimi przyporami. Dopiero sto lat lat później trochę więcej strzelistości nadała jej dobudowana wieża.
Nawet wybrany patron, Bartłomiej wydawał się niepozorny. Jakby przywołujący dobrze znaną wątpliwość: „Czy może być coś dobrego z prowincjonalnej Galilei?”.
Kiedy w wielkim mieście przy katedrze Florentczyk Berecci wybudował przy zamku i katedrze królewską renesansowa kaplicę, tę ze wspaniałą złotą kopułą, tu ze stuletnim poślizgiem możnowładcy, Tęczyńscy ufundowali jej manierystyczną replikę. Trudzili się nad nią pińczowscy kamieniarze przyuczeni przez innego Florentczyka, Santi Gucciego. I choć wybudowali nieco bardziej strzelistą i lekką budowlę, ale jednak będącą jakąś formą naśladownictwa…
Kiedy w 1604 roku nieopodal stolicy na stoku Srebrnej Góry usadowili się kameduli, których najważniejszym zadaniem miało być odtąd omadlanie miasta i mieszkańców i wskazywanie im dróg ku ciszy i kontemplacji, opodal miasteczka zaledwie trzydzieści lat później stanęła analogiczna Pustelnia Złotego Lasu.
Można by mieć wtedy przez chwilę nadzieję, że dystans między miastami zaczyna się zmniejszać, ale tylko do czasu. Niespełna dwieście lat później ukazem carskim z 1818 roku nastąpiła kasata klasztoru. Podczas gdy austriacki zaborca z eremami na Srebrnej Górze obszedł się cokolwiek łagodniej.
Odtąd klasztor w Rytwianach opustoszał. Przestał tętnić melodyjnym rytmem chorału od prymy do seksty. A po placu przykościelnym zaczęły chodzić kury. Miejsce zmieniło się zaledwie w wiejską parafijkę, choć położoną nietypowo, bo w lesie, kilka kilometrów od samej wsi. Nie udała się też chwilowa próba powrotu zakonników w latach 20. XX wieku.
Wreszcie kiedy w wielkim mieście niemal u jego początków powstały, wielokrotnie później przebudowywane Sukiennice, zapewniając mieszkańcom godne miejsce wymiany handlowej, tu na replikę należało czekać jeszcze aż trzy i pół wieku…
A kiedy wokół dawnej stolicy Austriacy pobudowali forty i koszary, w jej replice Rosjanie odpowiedzieli znacznie mniejszą siedzibą Małorosyjskiego Pułku nad rzeką Czarną.
Na koniec do metropolii dobudowano wielki kombinat metalurgiczny, a do niego zupełnie nowe miasto. Oddzielnie zaprojektowane, z szerokimi placami i skwerami, z promieniście rozchodzącym się centrum, zwanym perłą nowego świetlanego ustroju.
Miasteczko także i tego pozazdrościło. I w niespełna 20 lat po swoim pierwowzorze w okolicach odkryto siarkę. Wybudowano kopalnię a do ospałej dotąd miejscowości, zaczęto dobudowywać blokowiska z pawilonami, szkołami, przedszkolami, zakładową stołówką i przychodnią.
I jeszcze ci nobliści… Kiedy Czesław Miłosz otrzymał literacką nagrodę Nobla, zaraz z obczyzny przyjechał do Krakowa, aby fetować swój sukces. A kilkanaście lat później zamieszkał tu na stałe. Potem literackiego Nobla otrzymała druga krakowianka, Wisława Szymborska. Miasteczko pozazdrościło i tego, ale czy mogło dorównać stołecznemu, królewskiemu miastu tym, że w jego okolicach rokrocznie wakacje spędzała Olga Tokarczuk i tereny te opisała w powieści „Prawiek i inne czasy”?… Staszów nazywając Taszowem, a Kurozwęki Jeszkotlami…
Stwórca z rosnącym bólem patrzył na bezskuteczne wysiłki włodarzy i mieszkańców miasteczka. Coraz bardziej zapominał ich dawne pogańskie wykroczenia. Może nawet dawny Jego gniew był bardziej legendą niż faktem? Razu pewnego posłał swego anioła do miasta. Ten stanął na brukowanym ryneczku i zaczął z cicha do serc i umysłów mieszkańców dzień w dzień szeptać swoje nieustannie powtarzane przesłanie: „Ludzie! Przestańcie naśladować innych! Porzućcie dawne kompleksy! Macie własną, piękną historię! Celebrujcie ją! Świętujcie! Otwórzcie się na plan, który wam jedynym przygotował Pan… I zacznijcie snuć własną nową legendę!” Ilu z mieszkańców usłyszy to wezwanie? Ilu będzie potrafić przekuć je w nowy czyn?
Fragment niepublikowanej powieści zatytułowanej: „Dreidel i inne staszowskie opowieści”.