Akceptacja siebie to podstawowa umiejętność w drodze do dojrzałego i twórczego życia. Święty Leopold Mandić może być tu dla nas doskonałym przewodnikiem…
Opublikowałem o nim artykuł pod wiele mówiącym tytułem Święty do niczego.
(fot. brewiarz.pl)
Najbardziej uderzyło mnie w tej postaci to, że na pierwszy rzut oka wydawało się, iż wszystko w jego życiu będzie nieudane. Miał zaledwie 134 cm wzrostu. Dla zakonnika, nawet takiego, który wstąpił do Braci… Mniejszych Kapucynów, wydaje się to ogromnym ograniczeniem.
Poza tym seplenił i to z miejsca dyskwalifikowało go jako kaznodzieję.
Marzył o tym, aby być misjonarzem w rodzinnej Dalmacji. Kiedy jednak przełożeni z jego prowincji zadośćuczynili jego prośbom, okazało się, że po trzech latach musieli go odwołać. Powodem był brak odpowiednich dyspozycji…
Znowu życiowa porażka. Stąd w wieku czterdziestu kilku lat sam stwierdził, że „jest do niczego”.
Paradoksalnie spowodowało to, że przestał wreszcie napinać duchowe muskuły. Porzucił myśl kreowania się na kogoś innego. Pozwolił sobie pozostać zaledwie tym, kim jest. Akceptacja siebie pozwoliła mu przyjąć siebie ze wszystkimi swoimi ograniczeniami. To okazało się jego największym duchowym potencjałem.
To z tego powodu setki, tysiące ludzi zaczęło ciągnąć do niego do spowiedzi. Tylko ten bowiem, kto potrafi zaakceptować siebie ze swoimi ograniczeniami, będzie mógł też zaakceptować drugiego człowieka z jego słabościami. A akceptacja i zrozumienie są w naszym świecie towarem najbardziej deficytowym. I tak naprawdę w dużej mierze tego oczekują zarówno penitenci od spowiednika, jak i pacjenci od psychoterapeuty.