Z dr. Cezarym Sękalskim, teologiem duchowości i psychoterapeutą rozmawia Anna Dąbrowska.
Ktoś, kto zakłada rodzinę, wchodzi w poważny związek. Kocha najczęściej całym sercem drugiego człowieka i nie zakłada, że „coś pójdzie nie tak”. Osoby wierzące mają dodatkowe wzmocnienie w postaci łaski sakramentu małżeństwa. Niesie nas jak na skrzydłach przykazanie miłości, wydaje się nam, że razem przeniesiemy góry… Po kilku latach często okazuje się jednak, że pojawia się kryzys małżeński. Trudno jest nam kochać męża/ żonę? Zaczynamy się wzajemnie obwiniać, uciekamy od siebie. I to, co miało być piękną sielanką, jest trudem. Co wtedy robić?
(fot. cs)
Tak naprawdę trud jest obecny od początku budowania każdej bliskiej relacji. Tylko nieraz przesłania go słodkie uczucie zakochania i fascynacji drugą osobą. A gdy nasze zaangażowanie jest odwzajemnione, dochodzi do tego przyjemność coraz większego otwierania się na drugiego i bycie przez niego akceptowanym i przyjmowanym.
Te intensywne emocje pomagają znacznie przesłonić nasze lęki przed byciem odrzuconym oraz szybko zapominać o wszystkich nieporozumieniach. One muszą się jednak pojawić, im bardziej się do siebie zbliżamy i więcej od siebie oczekujemy. I tu sprawdza się znane porzekadło, że im dalej w las, tym więcej drzew.
Co się dzieje potem?
Stopniowo pierwsza namiętność w naturalny sposób wyhamowuje i trud dogadywania się w różnych sprawach wychodzi na pierwszy plan.
Jest umiarkowany, kiedy para spotyka się od czasu do czasu w przyjemnej atmosferze bez wielu dodatkowych wzajemnych zobowiązań. Nasila się natomiast, kiedy dwoje ludzi np. po ślubie zaczyna mieszkać razem i musi podzielić między siebie nie tylko przyjemności, ale i szereg różnych obowiązków. Jeszcze więcej zadań do rozdzielenia pojawia się wraz z przyjściem na świat pierwszego dziecka…
Wcześniej, na etapie wzajemnego zdobywania się, zakochani zwykle bardziej gotowi są do poświęceń. Podświadomie chcą, jak najlepiej zaprezentować się partnerowi i ukazać mu niejako lepszą wersję siebie, jak z reklamy. A kiedy akt małżeństwa jest podpisany, nieraz oboje nie czują już potrzeby takiego wysiłku, tylko zaczynają „walczyć o swoje”. Ten etap podświadomej walki o dominację w związku wymaga umiejętności wyrażania swoich potrzeb, a także negocjowania.
Wiele par potrafi przejść tę fazę samodzielnie i stworzyć w miarę spójny, satysfakcjonujący obie strony system wspólnego funkcjonowania. Bywa jednak, że małżonkowie napotykają na większe problemy w porozumiewaniu się i odkrywają jakąś swoją bezradność w tej dziedzinie. Mogą wtedy skonsultować swoje problemy z terapeutą małżeńskim a nieraz spróbować w oparciu o jego pomoc przebudować coś w związku i nauczyć się lepiej ze sobą komunikować.
Z jakimi problemami mierzą się współczesne pary, które szukają pomocy w ośrodku terapeutycznym, w którym Pan pracuje?
Najogólniej można powiedzieć, że pary, które przeżywają kryzys małżeński mają problemy z komunikacją i z budowaniem takiej równowagi w związku, która byłaby dla obojga satysfakcjonująca. Każde nowe wydarzenie w małżeństwie, jak: wspólne zamieszkanie, zmiana pracy, narodziny dziecka, konieczność przeprowadzki, jakaś nagła choroba itp., stawia przed małżonkami nowe wymagania. Jeśli nie potrafią się porozumieć, prędzej czy później pojawia się głębszy kryzys małżeński. Ktoś nie ma siły więcej już z siebie dawać, bo ma wrażenie, że drugi tylko bierze. Ktoś przestaje mieć nadzieję na to, że drugi usłyszy jego wołanie o uwagę. Narasta poczucie osamotnienia, a miejsce pierwszych pozytywnych uniesień zajmuje chroniczna frustracja. Kiedy taki czas oddalania się od siebie małżonków przedłuża się, może nawet zaowocować to zdradą.
Zwykle pary szukają pomocy wtedy, kiedy dochodzą do wniosku, że sami nie dadzą sobie rady, a wspólne codzienne życie staje się dla nich nazbyt bolesne.
Większość z nas potrzebuje czułości i bliskości, a jednocześnie mówi się dziś, że mamy kryzys małżeński, rodziny, więzi, że nie umiemy kochać? Dlaczego? Czy to prawda, ze „dawniej było lepiej”?
Myślę, że każda epoka ma swoje przyczyny powodujące kryzys małżeński. Ogromny wpływ na to miały np. wielkie epokowe kataklizmy: wojny, ludobójstwa, totalitaryzmy… One rozbijały rodziny, pozbawiały dzieci ojców (bo ci ginęli np. w walce), nadmiernie obciążały matki…
W czasach pokoju takim masowym społecznym kataklizmem jest np. alkoholizm, który pozostawia ogromne spustoszenia w wielu rodzinnych relacjach. A ostatnio wiele negatywnych skutków przynosi także tzw. eurosieroctwo: tata odkłada za granicą ciężko zapracowane funty, a dzieckiem zajmuje się w kraju mama albo babcia. Brak obojga rodziców na co dzień w domu to wielka krzywda dla dzieci! Braku żywej rodzicielskiej relacji nie wynagrodzi nowy komputer czy smartfon.
Kiedy w rodzinach brakuje bliskości i czułości, dzieci nie mają gdzie nauczyć się poprawnego budowania więzi i zdrowej dbałości o relację z innymi. Także tej, która kiedyś ma ich doprowadzić do założenia własnej rodziny. Nauczyć się kochać można tylko czerpiąc wzorce z miłości własnych rodziców albo innych bliskich osób. Kiedy takich wzorców nam brakowało, warto poznać i nazwać deficyty, które wynieśliśmy ze swojej rodziny, aby je przepracować (np. w terapii indywidualnej).
Czy można przewidzieć pierwsze symptomy kryzysu małżeńskiego i jakoś mu zaradzić?
Kiedy w naszym związku pojawiają się jakieś nieporozumienia czy rozczarowania, są one ważnym sygnałem. Warto je zauważać, komunikować i uczyć się wyrażać wszystkie swoje oczekiwania i braki. Tylko wtedy współmałżonek może dowiedzieć się, co czujemy i czego pragniemy. Im szybciej nauczymy się to spokojnie wyrażać, tym mniej będzie w tym negatywnych emocji. Kiedy jednak będziemy bagatelizować swój dyskomfort, prędzej czy później wybuchnie on ze zdwojoną siłą i zamiast powiedzieć: „jest to dla mnie trudne, kiedy robisz to czy tamto”, zaczynamy oskarżać: „bo ty zawsze…, bo ty nigdy…!” a w takim klimacie trudniej o porozumienie.
Kiedy rozbieżności w związku dłuższy czas są zamiatane pod dywan, kryzys małżeński staje się nieuchronny.
Jeden z duszpasterzy pracujących z rodzinami, mawiał, że kryzys jest szansą. Wtedy jednak, gdy go doświadczamy, trudno jest złapać równowagę i uwierzyć w to. Co robić, gdy nie mamy już sił kochać?
Kryzys małżeński odsłania zwykle to, jakich interpersonalnych lekcji dotąd nie odrobili małżonkowie. W tym znaczeniu jest szansą do poprawienia relacji. Jego nadejście jednak bardzo często jest szokiem i mocno osłabia parę. Trudno wtedy o nadzieję, że coś może się zmienić.
Małżonkowie, którzy trafiają na terapię, często dzielą się swoimi obawami co do sensu takiej pracy. Bywa, że w pierwszej fazie procesu terapeutycznego bardzo pomaga im wiara terapeuty w ich związek. W to, że przy zaangażowaniu i wytrwałej pracy mogą stopniowo przekroczyć nieporozumienia i na nowo zbudować relację. Pozytywnie przepracowany kryzys daje szansę na zbudowanie jeszcze głębszej więzi niż było to wcześniej. Małżonkowie stają się bardziej dojrzali, lepiej wiedzą, czego mogą od siebie oczekiwać. Bardziej aktywnie odpowiadają na potrzeby współmałżonka. Potrafią też bardziej wprost komunikować własne oczekiwania. Osoby wierzące mogą ponadto skorzystać ze swoich zasobów religijnych i szukać dodatkowych sił w modlitwie czy na jakichś małżeńskich rekolekcjach.
Co zrobić, jeśli między naszymi marzeniami o związku, a relacją z drugim człowiekiem jest ogromna odległość? Są jak dwa bieguny. Może lepiej poddać się i rozwiązać małżeństwo, odejść albo przynajmniej na jakiś czas wyjechać?
Od początku budowania związku jakoś mierzymy się z naszymi marzeniami. Na ogół wiążemy się z kimś, kto daje nam poczucie, że wiele z tych pragnień może być zaspokojonych.
W jednej z kapucyńskich parafii nad ogłoszeniami o katechezach przedmałżeńskich umieszczono złowrogie motto: „Chcesz wziąć ślub? Weź rozwód z marzeniami!” Ja nie byłbym tak radykalny…(śmiech).
Pewne nasze pragnienia mogą być zaspokojone w szczęśliwym związku. Muszą być jednak zweryfikowane, a także trzeba umieć je komunikować. Kiedy są nazbyt oderwane od rzeczywistości albo wzięte choćby z Harlequinów, mogą wyprowadzić poszukiwaczy wielkiej miłości na manowce…
Czy zawsze pracować nad związkiem, czy czasem lepiej się rozejść?
Czasem rozmawiam z osobami, które całkowicie zawiodły się na współmałżonku. Kiedy wspólnie wracamy do początków ich związku, nieraz ujawnia się, jak wiele niepokojących sygnałów taka osoba przeoczyła decydując się na małżeństwo. Jak bardzo bagatelizowała wszystkie objawy niedojrzałości, zagubienia, czasem uzależnienia…
Do małżeństwa trzeba się przygotować. Nie można „kupować kota w worku” i wcale nie chodzi mi tu o jakąś konieczność dopasowania seksualnego przed ślubem, bo to jest młodzieżowy mit.
Potrzebne jest przede wszystkim głębokie wzajemne poznanie osobowe oraz sprawdzenie swoich reakcji w różnych krytycznych sytuacjach.
Nieraz warto zjeść z kimś beczkę soli, zanim będzie można mu zaufać i wypowiedzieć przed ołtarzem sakramentalne: „chcę”.
Trudno np. odpowiedzialnie zdecydować się na małżeństwo z kimś tylko na podstawie jakiejś powierzchownej znajomości internetowej. A jednak niektóre osoby to robią. Bywa potem niestety, że po takim związku naprawdę nie ma co zbierać, a czasem są nawet podstawy do stwierdzenia nieważności sakramentu małżeństwa…
Na szczęście w mojej praktyce częściej zdarza się, że kryzys małżeński nie sięga korzeni związku. Wtedy w trakcie terapii można pomóc małżonkom odnaleźć się w głębszej więzi, jeśli tylko chcą razem nad nią pracować. Mottem Kliniki Małżeńskiej działającej przy Małopolskim Centrum Psychoterapii w Krakowie, w którym pracuję, jest hasło: „Rozwiązujemy problemy, nie związki!”.
Jak sobie radzić w sytuacjach, gdy trudno jest kochać: mąż nadużył naszego zaufania, żona ucieka w pracę, ktoś bliski choruje i ta choroba zmieniła go, dziecko wyrosło i zaczyna sprawiać problemy, starzejący się rodzice coraz bardziej wymagają naszej pomocy i opieki…
Nie ma jednej recepty na wszystkie przytoczone przez Panią problemy, ale o wszystkich małżonkowie muszą zacząć rozmawiać. Tylko wtedy będą mogli skorzystać z różnych zasobów, które wspólnie posiadają. Metoda strusia nie wystarczy. Trzeba rozmawiać, rozmawiać i jeszcze raz rozmawiać.
Czy można przesadzić z tzw. miłością ofiarną, poświęcaniem się dla rodziny i drugiego po oddanie życia?
Życie w związku trzeba oddawać, ale trzeba to robić mądrze.
Bywa, że ktoś nadmiernie się poświęca, licząc na to, że drugi to dostrzeże i odpowie podobnym zaangażowaniem. Często jednak współmałżonek przyjmuje te starania jako coś oczywistego i nie ma potrzeby jakiegoś pozytywnego rewanżu. To może rodzić frustracje. Trudno jednak budować związek w oparciu o oczekiwanie, że drugi powinien się domyślać naszych najskrytszych pragnień. Nikt nie jest jasnowidzem. Bez zdrowej komunikacji wzajemne zrozumienie siebie i swoich emocji nawet w najlepszym związku staje się niemożliwe.
W jakich sytuacjach powinniśmy postawić granice?
Granice zawsze trzeba stawiać wtedy, kiedy mamy wrażenie, że ktoś nadużywa naszej hojności albo zachowuje się w taki sposób, który jest dla nas jakoś bolesny. W takich sytuacjach trzeba komunikować swój dyskomfort, bo inaczej będziemy dawać przyzwolenie takim zachowaniom i mogą się one powtarzać i utrwalać. Dla wielu osób nie jest to łatwe. Zwłaszcza, kiedy w ich domu rodzinnym chronicznie przekraczano granice dzieci i jeszcze to uzasadniano w sposób manipulacyjny. Przy głębszych trudnościach w tej dziedzinie może nie wystarczyć szybki kurs asertywności, a bardzie wskazana może być terapia.
Co to znaczy mądrze kochać: siebie, męża/żonę, bliskich, dzieci…
Święty Ignacy Loyola używał sformułowania caritas discreta – miłość roztropna. Aby tak kochać, trzeba znać siebie i swoje granice, a także potrzeby i granice drugiego. Mądra miłość jest usytuowana między nadopiekuńczością a egoizmem i brakiem wrażliwości. Pierwsza z tych postaw rozpieszcza, niepotrzebnie wyręcza i pozbawia osobę bliską okazji do rozwoju i zdrowego zaangażowania. Druga lekceważy cudze potrzeby i pozbawia bliskich pomocy, której naprawdę potrzebują. Osiąganie złotego środka nie jest łatwe. Zwłaszcza, jeśli w naszym domu przesiąkaliśmy czyjąś nadopiekuńczością albo panował w nim tzw. „zimny chów”, gdzie każdy chodził swoimi drogami i nikt nie przejmował się niczyimi potrzebami. W psychoterapii często sięgamy do przekazów generacyjnych, jakie kryją rodziny pochodzenia. W nich często zakodowane są obecnie występujące dysfunkcje w relacjach.
Jak budować zaufanie w relacji z kimś, kogo kochamy?
Zaufanie buduje się poprzez stałą realizację naszych zobowiązań. Im bliżej kogoś jesteśmy, tym jest ich więcej. I nie dotyczą one tylko jakiejś zewnętrznej logistyki wspólnego życia, ale wrażliwości, dostępności uczuciowej, zainteresowania potrzebami i pragnieniami osoby kochanej. W końcu małżeńskie ślubowanie miłości do końca życia oznacza, że będziemy chcieli sprawić, by współmałżonek był z nami szczęśliwy, na ile tylko potrafimy to uczynić. Jest to wielka sztuka, której uczymy się całe życie. A jej podstawą jest uważność na siebie i drugiego, i zaangażowanie w wychodzenie naprzeciw słusznych oczekiwań współmałżonka.
Czy istnieje recepta na udany związek, bycie kochającym rodzicem?
Kiedyś wydałem książkę zatytułowaną „Przepis na miłość” i w niej zawarłem szereg rad dotyczących budowania relacji i małżeństwa. Na rynku księgarskim jest obecnie wiele pozycji, z których można zaczerpnąć wiele cennych podpowiedzi. Problem zwykle polega na tym, aby umieć je prawidłowo zastosować. A to wymaga znajomości siebie, swoich potrzeb i oczekiwań osoby kochanej. Nikt nie wyleczy się jedynie studiując encyklopedię leków…
Co zatem należałoby zrobić?
Dobrą rzeczą jest wejście na drogę jakiejś konkretnej duchowości. Ona zwykle zawiera zarówno jakąś teorię (wizję i opis celu oraz środków, które do niego prowadzą) i praktykę (poznanie siebie i wdrażanie się w konkretne umiejętności). Osobiście polecam ćwiczenia duchowe św. Ignacego Loyoli. Znamienne jest, że św. Ignacy wybór powołania, a więc i małżeństwa umieszcza na drugim tygodniu swoich rekolekcji, na etapie drogi oświecającej. Chce przez to powiedzieć, że potrzeba pewnego duchowego oczyszczenia, zanim człowiek będzie potrafił podjąć jakieś zobowiązanie na całe życie. Kiedy natomiast ktoś odkrywa różne swoje deficyty z dzieciństwa, które utrudniają budowanie relacji z innymi, warto poszukać także terapii indywidualnej. Może ona pomóc wszystko to w sobie ponazywać i popracować nad przezwyciężeniem destrukcyjnych emocjonalnych tendencji.
„Posłaniec św. Antoniego”, nr 3/2017.